sobota, 17 stycznia 2015

4. Waste



Harry

Obudziłem się z niewielkim ciężarem na klatce piersiowej, dlatego otworzyłem oczy, aby zorientować się w zaistniałej sytuacji. Malutka brunetka leżała wtulona we mnie, a mój puls odrobinę przyśpieszył. Nie mogłem uwierzyć, że ją spotkałem i w dodatku w takich okolicznościach… Można powiedzieć, że uratowałem jej tyłek nie tylko od gwałtu, ale również od spania na ulicy.
Taylor była zniewalająco podobna do Anny, dlatego czułem nieodpartą chęć pomagania jej. Nie chciałem, żeby przechodziła przez to samo co Evans, ba! Nie mogłem do tego dopuścić, a po jej kruchej oraz drobnej budowie ciała mogę tylko błagać, żeby nie była chora na jakąś anoreksję czy coś z tych rzeczy.
Brązowe włosy dziewczyny zasłaniały jej całą twarz, dlatego nie potrafiłem się opanować i musiałem je odgarnąć. Kiedy opuszki moich palców zetknęły się z jej delikatną skórą, dziewczyna niespokojnie drgnęła. Nie miałem w planach robienia jej jakiejkolwiek krzywdy, chciałem dla niej jak najlepiej.
Brunetka otworzyła powoli powieki, a później zadarła głowę do góry i spojrzała na mnie. Posłałem jej koślawy uśmiech, który niestety nie był szczery mimo, iż bardzo chciałem, żeby było inaczej.
-Przepraszam, że na tobie spałam – mruknęła zawstydzona, o czym świadczyły jej zaróżowione policzki. Wyglądała tak niewinnie, niczym Aniołek. –Dziękuję za przenocowanie, ale będę się już zbierać – szybko podniosła się i podeszła do skurzonego fotelu, na którym leżały jej szorty. Wsunęła na nogi spodenki i już miała wychodzić, ale ja musiałem ją zatrzymać, dlatego gwałtownie poderwałem się z materaca i złapałem za jej chudy nadgarstek.
-Zostań.
-Nie chcę ci się narzucać, po za tym twojemu przyjacielowi i dziewczynie nie podoba się, że mnie tutaj przyprowadziłeś – oznajmiła ze spuszczoną głową… Czekaj, ona powiedziała dziewczynie?!
-Ta idiotka nie jest moją dziewczyną, a Max… Walczę dla niego, dlatego nie ma nic do gadania, bo mogę go wysłać na samo dno i będzie siedział do usranej śmierci w długach.
-Mówisz poważnie? – uniosła na mnie swoje brwi, a ja szybko potwierdziłem moje wcześniejsze słowa. –Walczysz w Street Fight? – zdziwiła się.
-Nie, walczyłem w Street Fight w Londynie, tutaj biorę udział w The Beatdown – dziewczyna zasłoniła sobie usta dłonią, aby stłumić pisk przerażenia. –Coś nie tak? –jej zachowanie całkowicie wypiło mnie z rytmu i sam byłem zmieszany. Co do cholery było nie tak z tym pieprzonym The Beatdown i czego Cooperman mi nie mówi?
-Życie ci nie miłe, Harreh? – o dziwo z jej ust określenie Harreh brzmiało całkiem ładnie, nie to co z jadaczki Blondyneczki, która wszystko mówiła nie tak – jej akcent był dziwny, a i źle nakładała nacisk, bo zamiast na ostatnie h robiła to z r. Lauren jest… W sumie nie wiem jak określić jej osobę, ponieważ nigdy w swoim życiu nie spotkałem tak irytującej, bezczelnej, aroganckiej, zarozumiałej, pedantycznej, zaborczej, nonszalanckiej, popieprzonej, obłąkanej, natarczywej… Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność, ale nie mam na to czasu, ani ochoty, dlatego powiem jedynie, że Sparks jest szajbuską i zamierzam trzymać się od niej jak najdalej. –Wiesz, że ostatnim razem Parker tak brutalnie pobił jednego chłopaka, że to teraz musi uczęszczać na rehabilitacje, bo nie odzyskał czucia w nogach. Ma problemy z kręgosłupem, a ty… Jak można być tak lekkomyślnym? – prychnęła z zdziwienia.
Kolejna cecha, która łączy ją z moim Kwiatuszkiem – brzydzi się przemocą. Anna od samego początku naszej znajomości była niezadowolona z faktu, że biorę udział w walkach ulicznych i uparcie namawiała mnie, abym zrezygnował, ponieważ to naprawdę niebezpieczna zabawa, która kiedyś odbije mi się czkawką. Oczywiście zapominała, że trenuję od trzynastego roku życia, miała głęboko w poważaniu fakt, iż to sprawia mi przyjemność – wolała, gdy siedziałem z nią na kanapie i przytulałem. Nienawidziła faktu, że ktoś może mnie skrzywdzić w ringu, bo jak to mówiła: „Gdy widzę jak cie leją, boli mnie serce”. Tęsknię za nią.
-Tay, chociaż ty mnie nie osądzaj, okay? – brunetka pokiwała głową na boki, a później zeszliśmy na dół, gdzie przy stole siedziała Blondyneczka z Coopem. Oboje zajadali śniadanie, dlatego przyłączyliśmy się do nich. Jedliśmy w absolutnej ciszy, ale czułem, że ta wariatka wierci mi dziurę w głowie.
-Jak długo ona tutaj zostanie? – wycedziła wreszcie przez zaciśnięte zęby.
-Jak długo będzie chciała.
-To nie jest przytułek dla bezdomnych, Posrańcu! – uniosła się niczym królowa dramatu, do której wiele jej nie brakowało… W sumie, nic jej nie brakowało – była cholerną zołzą i robiła aferę z niczego. Chciała jedynie się pokłócić i wyprowadzić mnie z równowagi, bo jej dzień nie zaliczałby się do udanych.
-Zamknij się, Lauren – warknąłem.
-Ona ma rację, Harreh – oczy Sparks rozszerzyły się do wielkości piłeczek pingpongowych na to zdrobnienie. –Powinnam już pójść, jeszcze raz ci dziękuję za…
-Tay, przestań pieprzyć i siadaj – pociągnąłem ją za nadgarstek, z powrotem usadawiając na krześle. Brunetka posłała mi błagalne spojrzenie, abym tylko pozwolił jej odejść, bo źle czuła się w towarzystwie Lauren… Zresztą ja też czułem odrazę, gdy ją widziałem, ba! Chciało mi się rzygać, kiedy tylko te cholerne oczy wlepiały się we mnie z furią. –Po prostu… Ignoruj Lauren, kiedyś jej się to znudzi – wzruszyłem ramionami.
-Ty kutasie! – odsunęła z impetem krzesło, a później trzasnęła pięściami w blat stołu. –Jesteś niczego niewartym kawałkiem skurwiela, który ma tak nasrane w głowie, że nawet nie potrafi przestać bić kolesia, który niczym ci nie zawinił!
-Zawinił – mruknąłem pod nosem, ale ona tego nie usłyszała. Teraz był monolog, w którym uświadamiała mnie w przekonaniu jakim to jestem złym oraz niewdzięcznym człowiekiem.
-Prawie go zabiłeś! Jesteś tak popierdolony, że aż w głowie się nie mieści jak twoi starzy mogli stworzyć coś tak prymitywnego jak ty! – teraz naprawdę przegięła i zauważył to nawet Max, który zmroził ją wzrokiem.
-Zamknij się kurwa! – wrzasnąłem na tyle ile pozwalały mi siły w płucach. Nie mogłem podarować jej tego, że zeszła na tor moich rodziców. Takich rzeczy się, kurwa nie robi! –Nie masz prawa mówić o moich rodzicach – warknąłem.
-Czemu? – zaśmiała się z kpiną. –Tak cie to wkurza? – uniosła rozbawiona brwi. –Twój ojciec pewnie był nieźle pierdolnięty, a matka…!
-Kurwa, Lauren! – wrzasnął Max. –Ogarnij niewyparzoną jadaczkę, jego starzy nie żyją, a ty przekroczyłaś pierdoloną granicę! – mogłem mu wczoraj wspomnieć o tym fakcie, kiedy pytał gdzie nauczyłem się tak świetnie walczyć, ale nie sądziłem, że Cooperman stanie w mojej obronie i tym samym wystąpi przeciwko swojej pojebanej kuzynce.  
-Mam to w dupie, Max! Po jaką kurwę go tu sprowadziłeś, źle ci się żyje ze mną!?
-Nie mamy kasy, idiotko! Harrego poznałem wcześniej kiedy był tu na wakacjach ze swoją dziewczyną. Rey podwalał się do Anny to go zlał, a teraz kiedy ona z nim zerwała, chce walczyć dla mnie! Pojmij to kretynko i ogarnij dupę, bo nie jesteś księżniczką! – jego głos był przepełniony złością, a wręcz mógłbym powiedzieć, że wkurwieniem.
-Chuj mnie obchodzi, mogłeś wziąć kogoś innego. Ten Posraniec – wskazała na mnie palcem i zacisnęła szczękę robiąc dramatyczną pauzę w swojej wypowiedzi. –Prawie zabił człowieka, jakbyś się tłumaczył w sądzie?!
-Mój brat jest na prawie, Blondyneczko wyciągał mnie już z niejednego gówna.
-Ty się nie odzywaj! – złapała za szklankę, którą cisnęła w moją stronę, ale na całe szczęście zdążyłem zrobić unik, a naczynie roztrzaskało się na ścianie za mną. – Wypierdol go stąd, albo odchodzę! – tupnęła nogą niczym rozkapryszona księżniczka, a ja parsknąłem śmiechem.
-Lauren, dorośnij – pokiwał Cooperman z politowaniem głową na boki.
-Wybierz!
-Harry! Wybieram Harrego, a wiesz czemu!? Bo nie zachowuje się jak psychopata, który kilka dni temu uciekł od świrów! Został ci jeszcze tydzień leczenia! –odsunął krzesło z impetem, a potem wyszedł trzaskając drzwiami.
Nawet nie wiem kiedy czułem się tak dobrze mając rację w jakiejś sprawie. Byłem pewien, że z tą dziewczyną jest coś nie tak, ale moje przypuszczenia odnośnie jej złego stanu psychicznego były jak najbardziej prawdziwe. Heh. To tak wspaniałe uczucie wiedzieć, że rozszyfrowałeś swojego przeciwnika i mieć poczucie wyższości nad nim względem psychicznym – nie mówiąc już o fizycznym, bo gdybym tylko chciał mógłbym jej obić tą śliczną i niewyparzoną buźkę, ale nie jestem ciotą, żeby podnosić rękę na kobietę. W tej chwili liczył się tylko fakt, że nad nią góruję i mam przewagę.
-Co cię kurwa bawi, Posrańcu!?
-Ty, Blondyneczko i twoja zryta bania, z którą powinnaś siedzieć w psychiatryku! –nie śmiałem się z niej, bo nie jara mnie fakt, że ma nie po kolei z główką – zawsze przecież mogła przyjść i udusić mnie w nocy poduszką. –Powinnaś się leczyć!
-Gdybyś przeszedł przez to co ja, mówiłbyś inaczej! Byłeś przez dwa lata gwałcony!? Chciałeś się zabić!? Cierpiałeś tak prawdziwie!? – TAK, cierpiałem… Cierpię nadal.
-Nie – burknąłem pod nosem. –Nie chciałem być chujem, dlatego przepraszam Lauren.
-Pierdol się, tyle ci powiem – wyszła z domu trzaskając drzwiami i zostawiając mnie z Taylor w absolutnej ciszy. To takie przyjemne uczucie, kiedy nikt nie drze japy na całą okolicę, a ty możesz rozkoszować się przyjemnym spokojem.
-Dlaczego jej nie powiedziałeś o swojej dziewczynie? – zapytała cichutko Benson.
-Bo nie potrzebuję litości, jestem dużym chłopcem i życie nieraz mnie wyruchało, ale litości nie zniosę. Zresztą nawet jej nie lubię, a co tu dopiero mówić o zaufaniu jakiejś kretynce – wzruszyłem ramionami i dokończyłem pić herbatę.
-Podobasz jej się, gdyby tak nie było inaczej by zareagowała.
-Lauren to idiotka, nawet gdybym był babą to bym jej nie zrozumiał. Ona jest chora na głowę i wcale nie chodzi mi o to, że była na leczeniu. Jest… Dziwnie jebnięta, bo myśli, że pozjadała wszystkie rozumy, a ludzie ją kochają. Chodź skoczymy po twoje rzeczy – podniosłem się, a brunetka uczyniła to samo.
Wyszliśmy na podjazd i doznałem kolejny raz szoku. Moje ciało ogarnęła wściekłość, którą musiałem jakoś wyładować, dlatego zacisnąłem dłoń w pięść i przyłożyłem w mur domu. Kończyna zaczęła mi pulsować, ale zignorowałem ból, który przeszywał powoli całego mnie. Jasna cholera!
-Kurwa mać! – wrzasnąłem z frustracji, a brunetka natychmiast złapała za mój nadgarstek. –Zostaw, Tay- powiedziałem na odczepne, ale nawet mój wredny ton jej nie odstraszył.
-Co się znowu stało?
-Suka zabrała auto – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. –Ale wiesz co? Nie dam jej tej satysfakcji, chodź idziemy do bankomatu, muszę wypłacić kasę i kupić zajebisty wóz – złapałem za jej nadgarstek i prowadziłem w stronę centrum.
Szliśmy może jakąś godzinę, a może i półtora, ale wreszcie doszliśmy do cholernego bankomatu, z którego wypłaciłem kilkanaście tysięcy, które zostały mi w spadku po rodzicach oraz które zarobiłem w walkach. Było tego trochę dużo, dlatego kupiłem sportową torbę, do której zapakowałem gotówkę.
-Gdzie tutaj można kupić samochód, Tay? – brunetka przyglądała mi się podziwem.
-Skąd masz tyle kasy? – pokiwała głową zdumiona, nadal nie wierząc w to co widzi.
-Dostałem od rodziców, którzy byli jednymi z najlepszych prawników w Londynie i chyba nawet na świecie – wzruszyłem ramionami.    
Moi starzy byli naprawdę znakomici w swoim zawodzie i mimo nadmiaru obowiązków oraz zleceń w różnych regionach światach, poświęcali mi i mojemu bratu multum czasu. Jeździliśmy razem na wspaniałe wakacje i wcale się nie będę przechwalał jeśli powiem, że odwiedziłem prawie każdy kraj w Europie, Japonię, Tokio, Indie, Sydney, Brazylię, Nowy York, Los Angeles, San Francisco, Chicago, Nowy Orlean oraz Rio de Janeiro. Byliśmy naprawdę szczęśliwą rodziną, a razem z Liamem – zgranym rodzeństwem. Zawsze się wspieraliśmy oraz pomagaliśmy – kiedy ktoś chciał nam wpierdolić my sobie pomagaliśmy, a z czasem pojawił się Zayn, który też był dla mnie jak drugi brat.
Kurwa, zachowuję się jak emocjonalna baba i znowu mam ochotę płakać, ale nie mogę znowu pozwolić sobie na taką słabość. Obiecałem sobie, że na pogrzebie Anny ostatni raz dałem upust łzą – nigdy więcej się to nie powtórzy.  Jestem silny, nie potrzebuję litość, ani wsparcia ze strony płci przeciwnej. Małymi kroczkami wyzbędę się uczuć i już nic nigdy mnie nie zrani. Nie mam ochoty być więcej łatwym celem oraz uczuciową ciotą, bo wtedy bardzo prostym sposobem można mnie skrzywdzić, a ja mam dość cholernego cierpienia.
-Zdaje mi się, że tuż za rogiem jest salon samochodowy.
-Zaprowadź mnie – dziewczyna pokiwała głową na zgodę, a później niepewnie ujęła mój nadgarstek i leciutko pociągnęła w odpowiednim kierunku. Po chwili staliśmy przed wejściem to dość sporego budynku, w którym dzięki dużym szklanym oknom można było podziwiać prawdziwe samochody marek: Audi, BMW, Lexus, Porsche, Lamborghini czy chociażby Jaguary. Już po przekroczeniu progu salonu niczym zachowywałem się jak dziecko w sklepie z zabawkami – biegałem od jednego auta do drugiego, macałem i oglądałem z każdej strony. Szukałem wozu w moim stylu – eleganckiego, ale również i szybkiego. Chciałem każdy, ale kiedy dostrzegłem stojącego niemalże na środku Gumperta Apollo – zapragnąłem go. Niczym zdecydowany konsument pobiegłem do długiego kontuaru, za którym stała wysoka blondynka oraz jakiś blondas.
-W czym mogę panu pomóc? – uśmiechnęła się dziewczyna, po czym założyła pasmo włosów za prawe ucho.
-Chcę kupić Gumperta Apollo – wzruszyłem ramionami. –Przygotuj umowę, podpiszę i zapłacę.
-Niezły żart, kolego, ale to nie jest jakiś przytułek dla bezdomnych – powiedział z kpiną ten cieć.
To, że wyglądałem na nieco zmęczonego oraz sam fakt, iż dziś nie wziąłem jeszcze prysznica i miałem na sobie wczorajsze ubrania, które śmierdziały potem, a moje włosy przypominały dziki busz, wcale nie upoważniało go do nazywania mnie bezdomnym. Jestem Harry Davids, drugi ze spadkobierców oraz współwłaściciel jednej z największych firm prawniczych na całym pieprzonym świecie, a ten chuj wyskakuje mi tutaj z określeniem: bezdomny!
Wkurwiony do granic możliwości rzuciłem na ladę torbę i odpiąłem zamek. Przeliczyłem odpowiednią sumę, którą miałem w planach zapłacić za samochód oraz przyłożyłem do powierzchni mahoniowego blatu.
-Przygotuj umowę, skarbie – uśmiechnąłem się triumfalnie do tego posrańca, a ta przemiła blondyneczka podała mi po chwili wydrukowany plik kartek. Zlustrowałem wszystko, a na końcu machnąłem parafkę oraz wręczyłem jej pieniądze w zamian za kluczyk do tego cudeńka. –Tay, wracamy! – krzyknąłem podchodząc do mojego nowego nabytku, jednak szukając wzrokiem dziewczyny.
Benson podeszła do mnie ze krzyżowanymi ramionami – nie była zła, powiedziałbym raczej, że zagubiona. Rozglądała się po całym lokalu i pocierała ramiona nie wiedząc jak powinna się zachować.
-Wsiadaj, jedziemy po twoje rzeczy – z lekką obawą wsiadła na miejsce pasażera, a ja poinstruowany przez tą przemiłą blondynkę wyjechałem. Następnie według zaleceń Taylor obrałem kierunek na dom jej popierdolonego chłopaka, któremu wczoraj obiłem ryj.
Równo po dziesięciu minutach jazdy zatrzymałem ten przepiękny samochód. Moja towarzyszka zaczęła coraz ciężej oddychać, a ja po dość długiej walce toczonej z samym sobą, w końcu zdobyłem się na odwagę, żeby złapać za jej drobną dłoń i delikatnie pogładzić ją kciukiem w celu dodania otuchy. Jej brązowe oczka wpatrywały się we mnie, ale mimo, że na ustach miała uśmiech była przerażona. Za wszelką cenę starała się opanować drżenie rąk, nóg… Właściwie to całego ciała, ale za cholerę jej to nie wychodziło – bała się i było to w stu procentach uzasadnione faktem, że ten skurwiel chciał ją zgwałcić, ale musiała wpoić sobie do głowy fakt, że do tego nie dopuszczę i prędzej zapierdolę chuja na śmierć, niż pozwolę by na nią spojrzał, a co gorsza dotknął.
-Tay, wszystko będzie dobrze – posłałem jej lekki uśmiech, na który musiałem wykorzystać tyle energii oraz przełamać się, ponieważ miałem być bezdusznym gnojem, dla którego nic się nie liczy.
-Skąd możesz wiedzieć, Harreh?  
-Bo jestem z tobą, Aniołku – schyliłem się, aby spojrzeć jej w oczy i tym samym dać do zrozumienia, że przy mnie nie ma się czego obawiać. –Nie pozwolę mu się do ciebie zbliżyć, przy mnie jesteś bezpieczna, a ten kutas nawet nie zbliży się do ciebie na krok, rozumiesz? –pokiwała pionowo głową, jednak bez jakichkolwiek emocji. –Ufasz mi? – sam nie wiem, dlaczego ją o to zapytałem, ale chciałem, żeby odpowiedź brzmiała: TAK, UFAM.
-Uratowałeś mnie, Harry chyba wiesz jaka jest odpowiedź – nawet na mnie nie spojrzała tylko tępo wpatrywała się w budynek, przy którym staliśmy.
-Chcę usłyszeć, Tay. Powiedz to, powiedz, że mi ufasz – mocniej ścisnąłem jej kruchą dłoń, którą o dziwo nadal trzymałem.
-Ufam ci – pod wpływem jej ciemnego spojrzenia moje serce przyśpieszyło swojej pracy, ale szybko się otrząsnąłem. Nie mogę się znowu wpakować w tą gównianą miłość, nie mogę! Prędzej rozkurwię sobie głowę, niż się zakocham!
-W takim razie chodź – wyszedłem z wozu, a później – kiedy Benson nadal nie wysiadła – obeszłam tą przepiękną maszynę, po czym otworzyłem drzwi i podałem dłoń osiemnastolatce, która z lekkim zawahaniem złapała ją oraz wysiadła. Szybko ścisnęła za moje palce, a ja pewnym siebie krokiem szedłem w stronę ganku. Uniosłem dłoń, którą uderzyłem kilka razy w drzwi i odczekałem. Po chwili klamka powędrowała w dół, a Taylor schowała się za moimi plecami, kiedy brązowy prostokąt się otworzył. W progu stała… 
________________________________________
Na początku bardzo przepraszam, że rozdział pojawia się tak późno, ale na swoją obronę powiem, że miałam cholerny zapierdol, po za tym wciągnęła mnie książka - co jest cudem, bo nie za bardzo lubię czytać...
Okay, co do rozdziału miałam pewien problem, ale spięłam wczoraj wieczorem dupę i dziś no i mamy efekty, ale czy aż tak zachwycające? Jakby to powiedział nasz Posraniec: "Szału nie ma, chujem nie buja." Hahahaha... Nieważne...
Mamy coraz więcej #Tarry moments, a ukochane Larry schodzi na boczny plan, niestety lub stety, bo polubiłam bardzo Taylor i Hazzę razem ♥
Liczę, że wam się spodoba i pojawi się chociaż troche komentarzy, które zmotywują mnie jeszcze bardziej.   
To chyba tyle... Nie! Stop! DZIĘKUJĘ, ŻE CZYTACIE TE WYPOCINY!!
Buźka, miśki ;**  



3 komentarze:

  1. przepraszam za spam misiu :(

    Lana jak każda nastolatka miała swoje tajemnice i sekrety, bardziej i mniej wstydliwe. Ale gdy ostatnią deską ratunku okazał się Louis, mogła spodziewać się poważnych konsekwencji. Gdy po latach przystojny brunet zjawia się po to co jego, ona popada w chorobę. Ostatnim razem kiedy się widzieli była piękną, szczupłą brunetką, której pewnosć siebie była znakiem rozpoznawczym.
    Tomlinson, bogaty dziedzic prestiżowej firmy, która była dumą jego ojca skrywa pewne sekrety ,a by je ukryć potrzebuje brunetki, która staje się jego niewolnicą. Louis wstydzi się tuszy dziewczyny i postawia pewien warunek.
    Jak to jest odkryć wszystkie tajemnice anoreksji i bulimii ? Jak te dwie podstępne choroby potrafią zniszczyć czyjes życie ? Czy Lana sprosta zadaniu i schudnie kosztem własnego zdrowia ? Jak oszuka Louisa ?

    http://fatff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny rozdział, nie mogę doczekać się nexta!
    Weny!
    Pozdrawiam,
    instant-harry-styles-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń