czwartek, 1 stycznia 2015

2. Grand Piano





Harry

-Haalo? –usłyszałem w słuchawce głos człowieka, którego miałem okazję poznać będąc z Anną w Miami. Człowieka, który proponował mi branie udziału w walkach, na których obaj mogliśmy zarobić kupę kasy.
-Max tu Harry, Harry Davids.
-Koleś jest wpół do ósmej – jęknął błagalnie. –Co jest grane? – mruknął.
-Twoja propozycja dalej aktualna?
-Tsa, jasne.
-Będę za niedługo, przyślij mi adres – nie czekałem już na odzew z jego strony, tylko się rozłączyłem. Poderwałem się z materaca, po czym usiadłem do biurka i włączyłem laptopa. Podczas, gdy komputer się włączał, wyjąłem torbę z pod łóżka, a następnie zacząłem pakować swoje rzeczy do niej. Zajęło mi to jakieś półtora godziny, a gdy skończyłem zabukowałem bilet na samolot, który miał odlecieć dopiero za sto dwadzieścia minut. Z racji tego, że na odprawie powinienem być trzydzieści minut przed czasem postanowiłem zobaczyć prezent jaki sprawił mi Zayn. Złapałem za paczkę, a następnie rozerwałem papier mając nadzieję, że to chociaż trochę da upust moim emocjom – niestety, dzisiejszy dzień nie jest moim szczęśliwym. Pod warstwą ozdobnego materiały znajdowała się ramka ze zdjęciami. Na jednym byłem razem z Malikiem, Kyle’ m i Liamem, na drugim byli moi rodzice, a na trzecim… Na trzecim byłem z Anną – to było naprawdę stare zdjęcie, ponieważ zrobiliśmy je pierwszego dnia, gdy się poznaliśmy i to ona je miała. Przez moja głowę przebiegła myśl, a raczej pytanie skąd on je wziął, ale szybko mnie opuściło, gdy przypomniałem sobie, że podała mu hasło do swojego komputera.
Nie miałem jej tego za złe, ponieważ chciała wyjaśnić również jemu powód swojego odejścia. Uważam, że postąpiła w porządku, ale świadomość, że już nigdy nie będę mógł na nią spojrzeć, pocałować, przytulić czy chociażby zobaczyć jak się śmieje, irytuje, płacze… Była niczym sól na rany. Cholerny ból przeszywał moje i tak słabe oraz rozszarpane serce, gdy postać tej drobnej brunetki pojawiła się w moich myślach.
Włożyłem prezent do walizki, a później jak gdyby nigdy nic złapałem ją i wyszedłem z pokoju. Zszedłem po schodach, a będąc już na parterze poczułem na sobie wzrok moich przyjaciół.
-Co robisz? –zdziwił się Liam, jednak spotkał się tylko z uniesieniem przeze mnie brwi.
-A na co to wygląda? – prychnąłem. Nie wierzę, że jest na tyle głupi, żeby nie potrafić poskładać faktów oraz nie wiedzieć co może oznaczać torba podróżna w moich dłoniach. –Myślisz, że będę tutaj siedział? Że będę każdego dnia chodzić na grób tej… Już nawet nie wiem jak określić tą egoistkę – parsknąłem kpiącym śmiechem. –Potrzebuję odpoczynku od tego syfu.
-Nie wygłupiaj się, oboje wiemy jak to się skończy Harry, bądź rozsądny.
-A może wcale nie chcę być rozsądny?! Może chcę być lekkomyślnym dzieciakiem, który ma na wszystko i wszystkich wyjebane, który chce spojrzeć śmierci w oczy. Poczuć się jak na krawędzi… Nie pomyślałeś o tym? – o dziwo mój ton był bardzo opanowany, może w końcu wyzbyłem się uczuć i znów stałem się bezuczuciowym gnojem, dla którego nic się nie liczy? To chyba dobry znak, ponieważ teraz nie mam już nic do stracenia – to co miałem, to straciłem. Nikt nie może mi już niczego odebrać, bo nie mam niczego, na czym mi zależy.
-Hazz, nie odpierdalaj Wenezueli, tylko siadaj i napij się z nami – uniosłem brwi na Collinsa, który już był nieźle wystawiony. Wyglądał jak… Szmata, a ja nie chciałem dzielić z nim tego stanu „ukojenia”.
-Posłuchaj go, stary pomożemy ci przez to przejść – dodał mulat unosząc do ust butelkę z piwem i biorąc dużego łyka. –Zapomnimy o niej obaj – pokiwałem przecząco głową.
-Nie mam o czym zapominać, wyjeżdżam i będę cieszył się życiem bez niej, bo była kłamliwą egoistką. Dam sobie radę – nie chcąc już ciągnąć tej bezsensownej rozmowy wyszedłem z domu zatrzaskując drzwi z impetem. Zadzwoniłem po taksówkę, która przyjechała po pięciu minutach, a ja wsiadłem do niej i podałem lotnisko jako miejsce docelowe. Taryfiarz jechał normalnie, jednak strasznie zaczęło mnie to irytować, ponieważ nie oszukując się chciałem jak najszybciej opuścić to miasto, w którym spotkał mnie ten dramat.
Uregulowałem rachunek, a później znów zabrałem swój bagaż i wszedłem do wielkiego portu. Odnalazłem odpowiedni sznurek ludzi ustawionych na odprawę i dołączyłem do nich. Kolejka przesuwała się powoli, jednak nie potrafiłem opisać uczucia, które towarzyszyło mi z każdym krokiem stawianym na przód – byłem o jeden krok bliżej ucieczki. W chwili, gdy przeszedłem próg oraz wszedłem na pokład samolotu poczułem wolność, jakby ktoś zdjął ze mnie wszelkiego rodzaju łańcuchy uciskające moje nadgarstki oraz kostki. Usiadłem na odpowiednim fotelu, a zaraz obok mnie usiadła jakaś brunetka. Nie zwracałem na niej najmniejszej uwagi, nawet w chwili gdy zapytała mnie o możliwość zamiany naszych miejsc, ponieważ wolała siedzieć bliżej okna. Całkowicie ją zignorowałem i… Podobało mi się. Byłem panem swojego losu, sam decydowałem jak inni ludzie zaczną mnie odbierać oraz jakie zdanie o mnie wytworzą – chciałem, żeby było jak najgorsze. Chciałem, żeby mnie nienawidzili.
~*~
Wysiadłem z samolotu, po czym udałem się po swój bagaż, a następnie do wypożyczalni samochodów, gdzie dokonałem zakupu czarnego nissana 350z – było mi wstyd jeździć nissanem, zamiast BMW.
Zasiadłem za kierownicą i obrałem trasę na dom Coopermana. Wszystko było po prostu idealne, a może byłoby gdyby nie skończyło się paliwo i musiałem zjechać na stację, aby zatankować benzynę. Poszedłem zapłacić za usługę, a gdy wróciłem za kółkiem zobaczyłem jakąś dziewczynę. Chciałem otworzyć drzwi, jednak ta lalunia je zablokowała, a jej jedynym czynem było opuszczenie minimalnie szyby.
-Czego? –mruknęła z miną niewiniątka.
-Czego? – uniosłem na nią brwi. –Może grzeczniej, Blondyneczko? – niebieskooka wywróciła oczami, wystawiając mnie tym samym na próbę cierpliwości, której nigdy nie potrafiłem zdać. –Wysiadaj z mojego wozu – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Nie miałem czasu na jakieś marne zabawy i popisy z jej strony. Zapewne zdawała sobie sprawę, że mogło jej się to odbić czkawką, ale jeśli nie miała o tym pojęcia to… Cóż, to jest jej problem, a nie mój.
-Bo inaczej… - zagryzła skrawek dolnej wargi dalej próbując wytrącić mnie z równowagi, co o dziwo trwało bardzo długo.
-Kurwa nie mam ochoty na twoje podchody! – z całej siły przyłożyłem dłońmi zaciśniętymi w pięści w dach samochodu pozostawiając na nim dwa wgniecenia. –Wypierdalaj z tego auta!
-Złość piękności szkodzi –puściła mi oczko, a ja zacisnąłem szczękę tylko po to, żeby znów nie wybuchnąć, bo teraz sprawa mogła nabrać zupełnie innych obrotów. –Szkoda, żeby taka przystojna buźka się zmarnowała.
-Dobra, poddaję się – westchnąłem z bezsilności. –Czego chcesz?
-Podwózki, to przecież oczywiste.
-Przesiądź się, to cię podrzucę po drodze do domu.
-Chyba sobie żarty stroisz – oburzyła się wielce, a potem wskazała kciukiem, żebym to ja usiadł na miejscu pasażera. Nie zbyt widziało mi się, aby jakaś blondyna wiozła mnie przez całe Miami do tego tym posranym autem, ale zwyczajnie nie miałem siły na nic, a już w szczególności na błahe spory z obcą dziewczyną, której radość sprawia wyprowadzanie mnie z równowagi.
Wykonałem jej polecenie, a niebieskooka uruchomiła silnik, po czym odjechała zostawiając ślady opon na asfalcie. Nasunęła na nos czarne aviatory oraz włączyła radio, z którego leciała piosenka Taylor Swift.
-Co za szajs – mruknęła szybko majstrując pokrętłem, tym samym zmieniając falę jak i wykonawcę – tym razem leciał kawałek Coldplay Trouble, a ja czułem jakbym to właśnie chciał teraz powiedzieć mojej Annie. –A ty co, umarł ktoś czy jak? – tak umarł! Tak, była to dla mnie ważna osoba! I tak, nie powinnaś o to pytać, cholerna ciekawska duszo!
-Nieważne – wzruszyłem ramionami.
-Udowodnij i się uśmiechnij – wywróciłem oczami, po czym wysiliłem się na sztuczny uśmiech, na co uniosła brwi.- Nieźle Curly – Anna też tak mnie nazywała. –Ale niedostatecznie, musisz unieść kąciki o tak – wskazała palcem na swoje usta, nadal będąc skupioną na drodze oraz wymijaniu leczących się przed nami innych uczestników ruchu drogowego. –A później pokazać ząbki i gotowe – uśmiechnęła się promiennie, czym w jednej dziesiątej procenta poprawiła mi samopoczucie. –O jednak potrafisz, Curly – dała mi kuksańca w bok. Było to dość silne uderzenie jak na dziewczynę. –Dokąd jedziesz?
-Do starego znajomego – zmarszczyła brwi oczekując tym samym, żebym kontynuował swoją wypowiedź. –Maxa.
-Coopermana?
-Tsa, znasz go?
-To mój kuzyn – machnęła ręką. –Jest nieco nad pobudzony, ale jest niegroźny. Reasumując to zwykły idiota – przytaknąłem, ale moje myśli zaprzątało zupełnie coś innego. –Jak masz na imię?
-Harry – powiedziałem od niechcenia. Do czego była jej potrzebna ta informacja? Nie zamierzałem utrzymywać z nią jakiegoś dłuższego kontaktu, nawet jeśli była jakoś powiązana z Maxem. Wisiał mi fakt, że byli rodziną chciałem tylko brać udział w The Beatdown i rozładowywać gniew jaki mną targał od śmierci Anny.
-Nie lubisz swojego imienia?
-Skąd ten wniosek? – była cholernie irytująca, ponieważ już po poznaniu jej miałem ochotę ją zakneblować i wrzucić do jakiejś rzeki, byle by tylko zamknęła usta oraz przestała kłapać jęzorem. Była straszną gadułą – nie tak wielką jak Evans, ale dużo mówiła.
-Z twojego znudzonego tonu?
-A nie przyszło ci do głowy, że mój znudzony ton może być spowodowany twoją osobą? – uniosła na mnie brwi, a moja cierpliwość do niej się skończyła. Teraz miałem nieodpartą ochotę jej wszystko wygarnąć. –Jesteś pyszna, bezczelna, zbyt pewna siebie! Wykreowałaś się na osobę, która uważa się za pępek świata, myślisz, że wszyscy będą ci bić pokłony jak pokażesz jaka to z ciebie lalunia! A najgorsze jest to, że gęba ci się nie zamyka! – próbowałem opanować swój przyśpieszony oddech, ale ten jej cyniczny uśmieszek nie schodził jej z ust.
-To wszystko? Miało mnie to jakoś specjalnie zaboleć, czy chciałeś się popisać znajomością słowa wykreować?
-Przestań gadać i skup się na drodze, wariatko – warknąłem, na co pokazała mi środkowy palec. Nareszcie przestała mówić – co niezmiernie mnie ucieszyło, naprawdę byłem w tej chwili bardzo szczęśliwy, jednak znów wyprowadzała mnie z równowagi, gdy zaczęła stukać paznokciami w kierownicę. Głupiałem. Dostawałem drgawek, kiedy tylko czułem jej wzrok na sobie, ale nie była to sytuacja, kiedy ktoś cię podnieca lub zawstydza – ona najzwyczajniej w świecie działała mi na nerwy i co lepsze była tego w stu procentach świadoma. Robiła to specjalnie tylko po to, aby zobaczyć do jakiego stopnia może się posunąć oraz jak skończy się dla niej ta nieśmieszna, ale cholernie wkurwiająca zabawa.
Już w pierwszej sekundzie, kiedy tylko ją zobaczyłem wiedziałem, że będę miał problemy z jej osobą. Jest totalnym przeciwieństwem mojego Kwiatuszka i nie chodzi mi tutaj o różnicę w ich gabarytach czy kolorze włosów (Ta blondyna była nieco wyższa oraz ponętna w porównaniu do Anny). Laska była kopnięta mimo, że na pierwszy rzut oka wydawała się być niewinną dziewczyną, która lubi czasem się zabawić. Jak już wspominałem – gęba jej się nie zamykała, a cięte riposty zapewne wypowiadała zanim nauczyła się dobrze pisać.
-Czego chcesz od Maxa? – wywróciłem oczami, gdy znów usłyszałem ten irytujący głos.
-To nie jest twoja sprawa.
-Owszem jest, Max to mój kuzyn – warknęła poirytowana, na co westchnąłem.
-Niestety nie blondyneczko, całkowicie zlewam to, że Cooperman to twoja rodzina. Sprawa moja i jego cie nie dotyczy, dlatego z łaski swojej nie wpychaj swojego nosa w interesy dorosłych.
-Dorosłych?! – żachnęła. –A ile ty masz lat, szesnaście!?
-Dziewiętnaście – mruknąłem zażenowany. –Możemy zawrzeć umowę? – zdziwiona gwałtowne odwróciła głowę w moją stronę. –Aż do końca drogi do domu Maxa nie odzywamy się do siebie, okay?
-Po co? Lubię cię denerwować, kiedy się złościsz wyskakuje ci żyłka na czole i tak zabawnie pulsuje – zachichotała niczym mała dziewczynka.
-I właśnie w tym problem, nie lubię kiedy ktoś mnie denerwuje, po za tym nie mogę ci przywalić, bo jesteś laską – wymamrotałem pod nosem.
-Aww, jesteś dżentelmenem i nie bijesz kobiet, jakiś ty rozkoszny – złapała za mój policzek i uszczypnęła.
-Bierz te witki, laluniu – wycedziłem przez zaciśnięte zęby w tym samym momencie uderzając ją w palce, co zaowocowało w uwolnienie mojego lica spod silnego uścisku tej blond idiotki.
-Wiesz… -już miała znowu zacząć pierdolić bez sensu, ale na całe szczęście przerwał jej mój telefon. Byłem niezmiernie wdzięczny osobie, która teraz postanowiła do mnie zadzwonić, ponieważ oszczędziła mi wysłuchiwanie paplaniny kuzynki Maxa. Wyjąłem komórkę z kieszeni spodni i spojrzałem na wyświetlacz. Na ekranie pojawiło się zdjęcie mojego brata, a ja już wiedziałem, że dzwoni tylko po to, żeby opierdolić mnie za moje szczeniackie zachowanie.
-Powiesz mi czym zgrzeszyłem? – zwróciłem się ku niebu, a raczej dachowi. –Najpierw stawiasz mi na drodze tą Blondyneczkę, a teraz jeszcze ten kretyn? – moja towarzyszka przyglądała mi się ze zmarszczonymi brwiami, jednak w tej chwili wcale nie miałem ochoty zwracać jej uwagi. Czekała mnie trudna rozmowa z Liamem, który zachowuje się gorzej niż mój ojciec. Przejechałem palcem po powierzchni urządzenia, a następnie przyłożyłem je do prawego ucha. –Co jest?
-Gdzie tu się kurwa wybrałeś, co? – jego głos był zachrypnięty, co świadczyło jedynie o tym, że właśnie męczył go kac po ich popijawie, która prawdopodobnie skończyła się dziś nad ranem.
-Czy to ma znaczenie, Liam? Nie mam nic, a jedyne co potrafię to pieprzenie sobie życia, dlatego zaskoczę cię znów mam zamiar wpakować się w niezłe gówno – prychnąłem pod nosem wyobrażając sobie minę Davidsa, który teraz zapewne wygląda jakby ktoś przypierdolił mu w ryj i znów sprowadził do rzeczywistości.
-Młody –westchnął, a ja już wiedziałem, że zaraz jebnie mi takie kazanie, które wleci mi jednym uchem, a drugim wyleci. Tracił tylko czas, dlatego wypadałoby, żebym go jakoś uprzedził, jednakże wolałem słuchać jego zamiast blondyneczki. –Ja wiem, że kochałeś Annę, ale przesadzasz, jest tyle lasek… - kolejny raz wypuścił głośno powietrze ustami. –Powiedz, gdzie jesteś?
-To w tej chwili jest nieistotne, bo… Kurwa patrz jak jedziesz! –wrzasnąłem na dziewczynę, która prawie wjechała w jakiś samochód. –I przestań się na mnie gapić – warknąłem. –Wiem, że jestem przystojny, ale ty gwałcisz mnie wzrokiem Blondyneczko.
-Phi, nie pochlebiaj sobie, pajacu – prychnęła.
-Z kim ty gadasz, Hazz?
-Liam, błagam zlituj się i daj mi trochę czasu… Dwa tygodnie, uporządkuję woje sprawy, a potem możecie wpadać i robić co wam się żywnie podoba.
-Dobra, ale…
-Słuchaj popaprańcu, gdzie jesteś!? – wywróciłem oczami na samo określenie mnie mianem popaprańca. Zayn wydawał się być wściekły, a przez jego ton mogłem stwierdzić, że jest urżnięty w trupa. –Jesteś tak samo posrany, jak ta kretynka Ana. Oboje jesteście popierdoleni i nienawidzę was – mhm, to coś nowego. Kontynuuj chłopcze, psychiatra Harry cię wysłucha. –Jebie mnie to, że jesteś załamany, bo ona umarła. Oboje jesteście posrani i mnie zostawiliście…
-Ja ci nie kazałem pieprzyć mojej dziewczyny, Malik.
-Jesteś całkowicie posrany.
-Tsa, to ja jestem posrany – stwierdziłem z sarkazmem. –Wytrzeźwiej i pogadamy później, Zayn – nie czekając już na żadną wypowiedź z ich strony wcisnąłem czerwony przycisk, aby zakończyć połączenie. –Posraniec – mruknąłem pod nosem, a samochód zatrzymał się na podjeździe jakiejś rudery. –Co to kurwa jest?
-Mieszkanie Maxa, Posrańcu – uśmiechnęła się sztucznie, a potem wysiadła z wozu. Nie chcąc wyjść na posrańca poszedłem w ślady blondynki i ruszyłem w stronę wejścia.
W środku było dość głośno – muzyka dobrze jebała po uszach, a ciemny blondyn krzątający się po kuchni starał się ją przekrzyczeć. Dom nie był jakoś szczególnie urządzony, bardziej przypominał wysypisko, ponieważ wszędzie walały się kartony po pizzy, puszki po piwie, butelki po wódce i innych alkoholach, śmieci oraz więcej kurestwa, które nie robiło raczej nikomu różnicy.
-Słuchaj skurwielu, chuj mnie obchodzi to, że ten kutas ma złamaną nogę ma dzisiaj walczyć!… Kurwa właśnie pięć patoli spierdala mu sprzed nosa!… Pierdol się dziwko! – Max rzucił komórką w stronę wyjścia, zaledwie centymetr od twarzy swojej kuzynki.
-Uważaj, Max – warknęła, a później podeszła i go przytuliła. –Powiedz mi, jakie „sprawy” – zrobiła cudzysłów w powietrzu patrząc na mnie z kpiną. –Łączą cię z tym Posrańcem?
-Harry – uśmiechnął się w moim kierunku, a następnie podszedł tylko po to, żeby przybić ze mną sztamę. –Gdzie masz swoją dziewczynę? Anna, dobrze pamiętam?
-Tsa – podrapałem się w kark. Bądź co bądź to trochę krępujące, a raczej nie na miejscu, żebym mówił tej posranej rodzince o swojej przeszłości.
-Gdzie masz tą księżniczkę?
-Zerwaliśmy.  


_________________________________________
Huh, no więc mamy już spotkanie Posrańca oraz Blondyneczki... Ich pierwsze kłótnie oraz wzajemne wkurzanie. Jest też Max, kazanie Liama oraz drugi posraniec - Zayn. 
Na razie rozdziały mogą wam się wydawać nudne, ale początki zawsze takie są, no nie? Jedyne czego możecie być pewni to, że pomiędzy tą dwójką (czyt. Posraniec i Blondyneczka) będzie ostro iskrzyć. 
To chyba tyle... Nie, stop! Szczęśliwego Nowego itd... 
Buźka, miśki ;**  

2 komentarze:

  1. Nominuję cię: http://czarna-dama.blogspot.com/p/la.html :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniałe opowiadanie!
    Czekam na nn ;>
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie:
    fanfiction-back.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń