sobota, 7 lutego 2015

6. Give a Little


WAŻNA INFORMACJA POD ROZDZIAŁEM!!



Harry

Obudził mnie dzwonek do drzwi, dlatego poderwałem się na równe nogi i zbiegłem na parter, aby otworzyć. Normalnie nie podniecałbym się tym, że ktoś dobija mi się do domu, ale właśnie dziś mieli przyjechać Liam i Zayn, to chyba logiczne, że się cieszę. Przekręciłem klucz w brązowym prostokącie, a następnie nacisnąłem na klamkę i uchyliłem wejście. Widząc osobę stojącą w przejściu, parsknąłem głośnym śmiechem.
-Pomyliło ci się coś, czy jak? – zapytałem opierając się o futrynę. Blondynka dalej stała ze spuszczoną głową. – Lauren, mówię do ciebie – warknąłem, kiedy kolejny raz mnie zignorowała. –Popatrz na mnie, jak do ciebie mówię – niepewnie uniosła głowę, a błękitne oczy uderzyły we mnie wstydem. Fajnie. –Co tu robisz? – kiwnąłem na nią głową, na co dziewczyna głośno westchnęła.
-Jest Max?
-Wyszedł, musiał załatwić coś z jakimś Garym – zmarszczyłem brwi, ponieważ nie znałem tego gościa, a na dodatek nie wiem czy dobrze wymówiłem jego imię i czasem niczego nie przekręciłem.
-Załatwia ci trenera.
-Co ty pierdolisz, Blondyneczko? – zapytałem spokojnie.
-Gary Miller to były zawodnik MMA, obecnie prowadzi szkółkę walki. Mogę na niego zaczekać?
-Nie wpuszczę cie po tym co mi powiedziałaś. Nazwałaś mnie kutasem, skurwielem, prymitywem, obraziłaś moich rodziców, o i powiedziałaś, że mam nasrane w głowie – wymieniałem na palcach.
-Ale to prawda, Harreh!
-Nie mów tak do mnie Lauren, błagam! – wrzasnąłem.
-A ta kretynka może, tak?!
-Ty nic nie rozumiesz – warknąłem, zasłaniając twarz dłońmi. Nagle poczułem jej uścisk na obu nadgarstkach, a później zdjęła moje ręce i nadal trzymała, patrząc mi głęboko w oczy.
-To mnie oświeć, Posrańcu – uśmiechnęła się leciutko, ale jedynie potrząsnąłem przecząco głową. –Harry, proszę.
-Nie, Lauren- wyrwałem lewą rękę z jej ścisku i wplotłem w swoje włosy, po czym pociągnąłem mocno za końcówki.
-Nie rób tak – chciała mnie powstrzymać, ale ją odepchnąłem. –Dlaczego to robisz?!
-Bo nie chcę litości od nikogo, nawet od ciebie!
-Hazza! – przeniosłem swój wzrok na osoby stojące za Blondyneczką. –Noo nieźle się tu urządziłeś – przytulił mnie, a później poklepał po przyjacielsku po plecach Malik.
-Tsa, znasz mnie. Muszę żyć w luksusie – wzruszyłem ramionami z wymuszonym uśmieszkiem na ustach. Nie chciałem potraktować Lauren w ten sposób, ale nie chcę żeby się do mnie zbliżała. Niech wreszcie to pojmie. –Cześć braciszku – powitałem Liama niedźwiedzim uściskiem, który odwzajemnił.
-Kto to? – ciemny blondyn wskazał na rozczarowaną dziewiętnastolatkę stojącą obok.
-To Lauren, kuzynka mojego kumpla Maxa. Blondyneczko to mój brat Liam i najlepszy przyjaciel Zayn – oboje wymienili z nią uściski, a później weszliśmy wszyscy do środka. W kuchni krzątała się już Taylor oraz robiła coś na śniadanie. –Cześć Aniołku – cmoknąłem ją opiekuńczo w czubek głowy, a później wyjąłem z lodówki trzy butelki piwa, z czego dwie podałem moim gościom.
-Harry, kto to jest? – zapytał zdumiony Malik. –Jest podobna do…
-Wiem – westchnąłem. –To Taylor, mieszka ze mną, ponieważ jej chłopak okazał się być skurwielem.
-Harreh, proszę – jęknęła błagalnie, a później zgromiła mnie wzrokiem.
-Przepraszam. Poznaj proszę mojego przyjaciela Zayna i brata Liama – posłałem jej lekki uśmiech, który odwzajemniła, a następnie wystawiła swoją kruchą dłoń w stronę mulata, który szybko schował ją w swoich ramionach. Zszokowana brunetka gwałtownie od niego odskoczyła i czmychnęła za mnie.
-Wybacz, przypominasz mi kogoś – mruknął zażenowany spuszczając głowę.
-Wiem – złapała za jego dłoń w celu dodania otuchy, a on uniósł na nią swoje brązowe oczy. –Ale nie jestem nią. Przykro mi z powodu straty – wzruszyła nieśmiało ramieniem.
Cóż… Mogłem wspomnieć Tay o kilku faktach ze swojej przeszłości… A właściwie o wszystkim. Opowiedziałem jej całą historię o mnie, o Annie i o Maliku. Benson jest moją przyjaciółką, nawet więcej traktują ją jak młodszą siostrę. Jest moim osobistym terapeutą oraz ramieniem, w którym mogę się wypłakać – raz mi się to już zdarzyło i nie wstydzę się tego. Ba, nawet lepiej! Odbiję to sobie podczas The Beatdown mimo, że ona cały czas uparcie namawia mnie, abym zrezygnował. Nie zrobię tego nigdy, dopóki moje cholerne serce nie przestanie bić, a ja znów nie spotkam się z Anną, gdziekolwiek teraz jest.
-Dzięki, to… Miłe z twojej strony – koślawy uśmiech zagościł na jego twarzy, a później usiadł obok Sparks. –No ale opowiadaj Hazz… Co u ciebie? – upił łyka z butelki, a następnie ustawił ją na stole i zaczął się nią bawić.
-To co zawsze, stary…
-Znowu pakuje się w kłopoty – mruknęła niziutka brunetka.
-Stary, mam wieści! – do domu wpadł zdyszany Cooperman. –O siema, kto to? Zresztą nieważne – machnął ręką. –Dziś masz walkę z Parkerem, a jutro idziesz do Millera na trening – zmarszczyłem brwi.
-Jakiego znowu Millera? – zapytałem.
-Jaka walka, Harry! – wrzasnął mój starszy brat.
-Do Gary’ go, Posrańcu – mruknęła smutna blondynka. –A jeśli chodzi o jego walkę, bracie Posrańca to ten idiota walczy w The Beatdown – widząc, że Liaś zamierza otworzyć usta nie pozwoliła mu dojść do słowa. –Uprzedzając twoje pytanie: The Beatdown to turniej, w którym zwycięzca zdobywa około pięćdziesiąt patoli i tak to cholernie niebezpieczne, ale przecież twój brat jest taki… Ostro pierdolnięty – mordowała mnie wzrokiem, na co przewróciłem oczami. –Oni cie tam zabiją, ale skoro nawet twój „aniołek” – specjalnie zrobiła cudzysłów w powietrzu oraz uśmiechnęła się kąśliwie w kierunku Benson. – Nie jest w stanie cie powstrzymać od tej głupoty… Ja nie będę nawet próbowała, bo i tak masz to w dupie – wzruszyła ramionami. –W końcu według ciebie jestem tylko laską z psychiatryka – pociągnęła nosem, a później chciała odejść, ale powstrzymał ją Davids.
-Czemu ją tak traktujesz?
-Nie lubię jej – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. –Cały czas mnie obraża, ukradła mi samochód, wyzywała naszych rodziców, a teraz przyłazi tutaj i robi mi awantury na temat tego co powinienem robić, a czego nie! – wrzasnąłem. –Nie potrzebuję takiej osoby jak ona, jest mi zbędna – Łżesz, lubisz ją i to bardzo -  nie, nie lubię! Nienawidzę jej! Cholerna podświadomość, szkoda tylko, że się myli, bo względem Lauren żywię tylko uczucie wstrętu oraz nienawiści.
-Puść mnie, Liam – wrzasnęła rozhisteryzowana, a następne wyrwała się z jego ramion i wybiegła z domu.
-Niczego się nie nauczyłeś, idioto!? – oburzył się, a później wybiegł za nią. Niech biegnie, proszę bardzo! Niech się zajmie głupią Lauren, niech ją przeprosi za nierozgarniętego młodszego brata, który ma problemy z głową!
-Nie powinieneś był tak na nią naskakiwać, Harreh – Tay patrzyła na mnie smutnym wzrokiem, a później razem z Maxem wyszła z kuchni. Zostałem sam z Malikiem, dlatego usiadłem naprzeciwko niego, głośno wzdychając.
-Jak się trzymasz? Minął już miesiąc…
-W ogóle się nie trzymam, a ty? Jak sobie radzisz?
-Czyli wygląda, że sobie radzę, tak? – uniósł brwi, a ja parsknąłem kpiącym śmiechem.-Co z tą blondyneczką?
-Nie lubię jej, cholernie mnie wkurwia jeśli chcesz to możesz ją sobie wziąć.
-Nie chcę jej! – zaprotestował.
-Wolisz Tay – spuścił delikatnie głowę. –Weź ją sobie, ja nie chcę żadnej.
-Czyli teraz buntujesz się przeciwko miłości, co?
-Nie buntuję się, po prostu nie chcę już kochać, to nie jest trudne. Po za tym nadal kocham Annę, nie potrafię jeść… A The Beatdown to moja jedyna szansa na normalne funkcjonowanie…
-Pomożemy ci z Liamem, obiecuję – poklepał mnie po ramieniu, a później zaprowadziłem go do jednego z dwóch pokoi, które dla nich przygotowałem z Taylor. Zayn postanowił się zdrzemnąć, ponieważ był zmęczony lotem, a ja poszedłem do piwnicy, ale przygotować się na walkę.  
___________________________________________
Dobra, spóźniłam się z rozdziałem - wiem! Jest cholernie krótki i nudny - to też wiem! 
Ale chyba niczego innego nie wymyślę, po prostu nie wiem jak mam dalej ciągnąć to ff - wiem jak chcę je zakończyć, ale cholera! Co mam wymyśleć teraz?! Dlatego podjęłam bardzo trudną decyzję: ZAWIESZAM TO OPOWIADANIE NA CZAS NIEOKREŚLONY!! 
Postaram się wrócić oraz coś jeszcze wymyśleć, ale jak na razie losy Posrańca i Blondyneczki są zakończone na tym rozdziale. Mam nadzieję, że mnie 
Jeszcze raz bardzo was przepraszam, życzę wam przyjemnych ferii (jeśli takowe teraz macie) lub weekendu, buźka miśki ;**
    

piątek, 23 stycznia 2015

5. Boulevard of Broken Dreams





Harry

W progu stała cherlawa sylwetka jakiegoś bruneta, który wyglądem przypominał ćpuna. Wygłodzona postura była pokryta tatuażami, a w uszach jak i również w brwiach oraz wardze miał kolczyki.
-Ja pierdole – nie mogłem się powstrzymać od wypowiedzenia tych słów. Naprawdę była z kimś takim jak ten frajer? Myślałem, że stać ją na więcej, niż takie byle co.
Miałem Taylor za porządną dziewczynę z dobrym gustem i szczerze sądziłem, że jej facetowi coś po prostu odjebało, bo przesadził z alkoholem, albo z dragami – samemu też często mi się o zdarzało i raz nawet szarpnąłem Annę pod wpływem za włosy i chciałem się dobrać kiedy bujała się z moim przyjacielem – ale stojąc teraz twarzą w twarz z tym… Już nawet nie wiem jak mam określić jego marną egzystencję. Był żałosny.
-Czego kurwa? – warknął, opierając się nonszalancko o futrynę i wypuszczając dym papierosa ustami. Miałem ochotę uderzać głową w mur widząc tego buntownika. –Benson, wiedziałem, że do mnie wrócisz. Zawsze wracasz – złapał za jej nadgarstek i chciał pociągnąć, ale w porę zareagowałem i trzepnąłem go w rękę. –Co do kurwy?! Kim jest ten gnojek!?- wrzasnął na mnie przy okazji opluwając. Zniesmaczony starłem resztki jego śliny z mojej twarzy, a później przyciągnąłem Tay bliżej siebie.
-Przyszliśmy po jej rzeczy – powiedziałem pewnie, a on parsknął śmiechem. –Chodź – wystawiłem dłoń w kierunku niziutkiej brunetki, która niepewnie ją złapała, a później popchnąłem ćpuna, aby zrobić nam przejście. –Idź się spakuj, ja poczekam – wskazałem na tego frajera, który właśnie zmierzał w naszym kierunku rozwścieczony.
-Harry, ale…
-Tay idź, ja sobie poradzę – posłałem jej leciutki uśmiech, na co przytaknęła i poszła do swojego pokoju.
-Co ty sobie kurwa gnojku wyobrażasz!? – podszedł do mnie i pchnął, dlatego parsknąłem śmiechem z jego głupoty. Ten niedorozwój porywa się z motyką na słońce. –Pieprzysz moją dziewczynę, a potem jak gdyby nic wchodzisz do mojego domu i się rządzisz! – wierzgał tymi chudymi witkami na wszystkie strony i uderzył mnie w twarz, dlatego postanowiłem mu oddać. Zamachnąłem się i trafiłem pięścią prosto w jego krzywą mordę tym samym sprawiając, że upadł na glebę. Pochyliłem się nad nim i złapałem za długi łańcuch, który miał na szyi, aby przyciągnąć go bliżej siebie.
-Posłuchaj jebany nieudaczniku – warknąłem. –Jeśli jeszcze raz dotkniesz mnie lub Tay nie skończy się na podbitym oku, a w kostnicy, jarzysz szmaciarzu!? – odepchnąłem go od siebie, a jego głowa uderzyła podłogę.
-Jezu, Harry co się stało!?- spanikowana brunetka podbiegła do mnie i ścisnęła za nadal zwiniętą w pięść rękę.
-Nic, aniołku – pogładziłem jej policzek, a później złapałem za walizkę, z którą wyszliśmy i wsiedliśmy do samochodu.
Jechaliśmy nieco dłuższą drogą, która prowadziła niedaleko wybrzeża. W uszach obijał się szum fal oraz skrzeczenie mew. Co chwila mijał nas jakiś samochód, a na plaży, która była kilkanaście metrów niżej było pełno ludzi.
-Patrz Harreh, jaki ładny domek – szturchnęła mnie delikatnie, a gdy na nią spojrzałem zobaczyłem średniej wielkości willę niedaleko oceanu z wielkim ogrodem oraz dużą drewnianą huśtawką.
-Faktycznie ładny – przyznałem, a później zajechałem na podjazd budynku.
-Co robisz? – dziewczyna była zdezorientowana, gdy wyjąłem komórkę i wstukałem numer z drewnianego pala wbitego w ziemię z ogłoszeniem. W słuchawce usłyszałem pierwszy sygnał, a za drugim odebrał jakiś facet.
-Christian Brooks, w czym mogę pomóc? – jego głos był dość gruby i… Władczy.
-Dzwonię w sprawie domu.
-Rozumiem, chce pan dokonać zakupu?
-Jasne, że tak. Moglibyśmy się spotkać?
-Oczywiście, właśnie jestem w pobliżu. Powinienem być na miejscu za jakieś dziesięć minut.
-Bosko, w takim razie czekam – rozłączyłem się, a później rozłożyłem na fotelu kierowcy, który cofnąłem do tyłu i wyłożyłem nogi na kierownicę.
-Dlaczego stoimy?
-Ponieważ mój drogi aniołku zaraz kupimy ten dom, tym samym nie będziemy się więcej narzucać Cooperman’ owi, a w gratisie uwolnię się od tej posranej Blondyneczki.
-Jesteś szalony – stwierdziła. –Kompletnie ci odbiło, Harreh – dotknęła małą dłonią mojego czoła, aby sprawdzić czy czasem nie dopadła mnie gorączka. –Masz ciepłą głowę, jesteś chory – dodała z przejęciem.
-Tay – westchnąłem. –Jesteśmy w Miami, jest ciepło jak cholera, a ty twierdzisz, że mam gorączkę? – zaśmiałem się pod nosem. –Jesteś niemądra – pacnąłem ją w nos.
Obok nas zatrzymało się czarne Audi, a wysiadł z niego napakowany i wysoki brunet ubrany w garniak, co było niedorzeczne przy tak wysokiej temperaturze.
-To ty do mnie dzwoniłeś? – skrzyżował ręce na piersi i popatrzył na mnie z kpiną.
-Tsa, ile chcesz za ten dom?
-Nawet go nie obejrzałeś.
-Nie muszę go oglądać, żeby dokonać zakupu – wzruszyłem ramionami. –Jest tam łóżko?
-Tak.
-Więcej nie muszę wiedzieć, więc ile?
-Trzysta tysięcy dolarów – przytaknąłem, a potem sięgnąłem na tylnie siedzenie po sportową torbę, z której wyjąłem odpowiednią kwotę i podałem temu facetowi, a w zamian dostałem klucze. –Interesy z tobą…
-To czysta przyjemność, wiem – nie chciało mi się z nim zbytnio wdawać w dyskusję. –Tay, jedziemy po moje rzeczy, a później się wprowadzamy – dziewczyna przytaknęła, a ja znów uruchomiłem silnik. W ciągu trzydziestu minut znaleźliśmy się pod domem Maxa, w którym o dziwo go zastaliśmy.
-Słuchaj stary, jeśli chodzi o Lauren to sory, nie? Ona jest…
-Coop, mam wyjebane na twoją kuzynkę, serio. Wyprowadzam się, jak chcesz możesz zamieszkać ze mną i Tay, a jeśli nie… Daj znać jak będzie jakaś walka, okay?
~*~
Przekręciłem klucz w zamku, a później całą trójką weszliśmy do środka. Nasz nowy dom był całkiem nieźle urządzony co jest wielkim plusem, bo nie muszę wydawać już na to kasy. Podzieliliśmy się pokojami i z zadowoleniem muszę przyznać, że mój brat i Zayn również się tutaj zmieszczą. Zająłem największą sypialnię z balkonem.
Rozpakowywałem właśnie swoją walizkę, kiedy zadzwonił mój telefon. Złapałem za urządzenie, a gdy na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Liama odebrałem natychmiast.
-Co jest Li? – zagadnąłem, wychodząc na taras i odpalając papierosa by po chwili dym przyjemnie drażnił moje płuca.
-Harry nie panikuj, ale chyba ktoś cie okradł i zajebał połowę twoich funduszów – mówił z przejęciem, jednak starał się nad sobą panować. –Próbuję się właśnie dowiedzieć kto…
-Liam ogarnij się, ja zabrałem całą kasę.
-Co!?
-No przecież mówię – mruknąłem zażenowany i wypuściłem białą mgłę ustami. –Kupiłem auto i dom, nie będę prowadził się jak biedak.
-Podaj mi adres to przyjadę razem z Malikiem – według prośby podałem mu odpowiednie informacje, a on zobowiązał się, że w ciągu trzech najbliższych dni powinien zjawić się u mnie w Miami.
Nie mówiłem mu, że znów biorę udział w nielegalnych walkach, ponieważ Davids mógłby paść na zawał lub popaść w obłęd i znów załatwiał mi psychologów, którzy mieliby mi „pomóc” w pogodzeniu się ze śmiercią Anny. Niestety prawda jest taka, że nikt nie był w stanie mi w tym pomóc, a już w szczególności nie Liam.
Byłem wrakiem, a funkcjonowałem tylko dlatego, że codziennie rano przybierałem maskę obojętnego gnoja, który jest bezwzględnym zawodnikiem Street Fight. Na zewnątrz może byłem twardy, bezduszny oraz ślepy na ludzką krzywdę, ale we wnętrz… Wewnątrz byłem kruchym, zagubionym dzieckiem, któremu Bóg odebrał życiową przewodniczkę. 


 ______________________________________________
Dziś krótko, ale w terminie. 
Harreh się powoli usamodzielnia i zaczyna żyć na swoim. Chociaż w małym stopniu próbuje sobie poradzić - Jezu, jak mi go szkoda ;'((
Następny rozdział postaram się dodać również w terminie i postaram się, aby był dłuższy.
Buźka, miśki ;** 

sobota, 17 stycznia 2015

4. Waste



Harry

Obudziłem się z niewielkim ciężarem na klatce piersiowej, dlatego otworzyłem oczy, aby zorientować się w zaistniałej sytuacji. Malutka brunetka leżała wtulona we mnie, a mój puls odrobinę przyśpieszył. Nie mogłem uwierzyć, że ją spotkałem i w dodatku w takich okolicznościach… Można powiedzieć, że uratowałem jej tyłek nie tylko od gwałtu, ale również od spania na ulicy.
Taylor była zniewalająco podobna do Anny, dlatego czułem nieodpartą chęć pomagania jej. Nie chciałem, żeby przechodziła przez to samo co Evans, ba! Nie mogłem do tego dopuścić, a po jej kruchej oraz drobnej budowie ciała mogę tylko błagać, żeby nie była chora na jakąś anoreksję czy coś z tych rzeczy.
Brązowe włosy dziewczyny zasłaniały jej całą twarz, dlatego nie potrafiłem się opanować i musiałem je odgarnąć. Kiedy opuszki moich palców zetknęły się z jej delikatną skórą, dziewczyna niespokojnie drgnęła. Nie miałem w planach robienia jej jakiejkolwiek krzywdy, chciałem dla niej jak najlepiej.
Brunetka otworzyła powoli powieki, a później zadarła głowę do góry i spojrzała na mnie. Posłałem jej koślawy uśmiech, który niestety nie był szczery mimo, iż bardzo chciałem, żeby było inaczej.
-Przepraszam, że na tobie spałam – mruknęła zawstydzona, o czym świadczyły jej zaróżowione policzki. Wyglądała tak niewinnie, niczym Aniołek. –Dziękuję za przenocowanie, ale będę się już zbierać – szybko podniosła się i podeszła do skurzonego fotelu, na którym leżały jej szorty. Wsunęła na nogi spodenki i już miała wychodzić, ale ja musiałem ją zatrzymać, dlatego gwałtownie poderwałem się z materaca i złapałem za jej chudy nadgarstek.
-Zostań.
-Nie chcę ci się narzucać, po za tym twojemu przyjacielowi i dziewczynie nie podoba się, że mnie tutaj przyprowadziłeś – oznajmiła ze spuszczoną głową… Czekaj, ona powiedziała dziewczynie?!
-Ta idiotka nie jest moją dziewczyną, a Max… Walczę dla niego, dlatego nie ma nic do gadania, bo mogę go wysłać na samo dno i będzie siedział do usranej śmierci w długach.
-Mówisz poważnie? – uniosła na mnie swoje brwi, a ja szybko potwierdziłem moje wcześniejsze słowa. –Walczysz w Street Fight? – zdziwiła się.
-Nie, walczyłem w Street Fight w Londynie, tutaj biorę udział w The Beatdown – dziewczyna zasłoniła sobie usta dłonią, aby stłumić pisk przerażenia. –Coś nie tak? –jej zachowanie całkowicie wypiło mnie z rytmu i sam byłem zmieszany. Co do cholery było nie tak z tym pieprzonym The Beatdown i czego Cooperman mi nie mówi?
-Życie ci nie miłe, Harreh? – o dziwo z jej ust określenie Harreh brzmiało całkiem ładnie, nie to co z jadaczki Blondyneczki, która wszystko mówiła nie tak – jej akcent był dziwny, a i źle nakładała nacisk, bo zamiast na ostatnie h robiła to z r. Lauren jest… W sumie nie wiem jak określić jej osobę, ponieważ nigdy w swoim życiu nie spotkałem tak irytującej, bezczelnej, aroganckiej, zarozumiałej, pedantycznej, zaborczej, nonszalanckiej, popieprzonej, obłąkanej, natarczywej… Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność, ale nie mam na to czasu, ani ochoty, dlatego powiem jedynie, że Sparks jest szajbuską i zamierzam trzymać się od niej jak najdalej. –Wiesz, że ostatnim razem Parker tak brutalnie pobił jednego chłopaka, że to teraz musi uczęszczać na rehabilitacje, bo nie odzyskał czucia w nogach. Ma problemy z kręgosłupem, a ty… Jak można być tak lekkomyślnym? – prychnęła z zdziwienia.
Kolejna cecha, która łączy ją z moim Kwiatuszkiem – brzydzi się przemocą. Anna od samego początku naszej znajomości była niezadowolona z faktu, że biorę udział w walkach ulicznych i uparcie namawiała mnie, abym zrezygnował, ponieważ to naprawdę niebezpieczna zabawa, która kiedyś odbije mi się czkawką. Oczywiście zapominała, że trenuję od trzynastego roku życia, miała głęboko w poważaniu fakt, iż to sprawia mi przyjemność – wolała, gdy siedziałem z nią na kanapie i przytulałem. Nienawidziła faktu, że ktoś może mnie skrzywdzić w ringu, bo jak to mówiła: „Gdy widzę jak cie leją, boli mnie serce”. Tęsknię za nią.
-Tay, chociaż ty mnie nie osądzaj, okay? – brunetka pokiwała głową na boki, a później zeszliśmy na dół, gdzie przy stole siedziała Blondyneczka z Coopem. Oboje zajadali śniadanie, dlatego przyłączyliśmy się do nich. Jedliśmy w absolutnej ciszy, ale czułem, że ta wariatka wierci mi dziurę w głowie.
-Jak długo ona tutaj zostanie? – wycedziła wreszcie przez zaciśnięte zęby.
-Jak długo będzie chciała.
-To nie jest przytułek dla bezdomnych, Posrańcu! – uniosła się niczym królowa dramatu, do której wiele jej nie brakowało… W sumie, nic jej nie brakowało – była cholerną zołzą i robiła aferę z niczego. Chciała jedynie się pokłócić i wyprowadzić mnie z równowagi, bo jej dzień nie zaliczałby się do udanych.
-Zamknij się, Lauren – warknąłem.
-Ona ma rację, Harreh – oczy Sparks rozszerzyły się do wielkości piłeczek pingpongowych na to zdrobnienie. –Powinnam już pójść, jeszcze raz ci dziękuję za…
-Tay, przestań pieprzyć i siadaj – pociągnąłem ją za nadgarstek, z powrotem usadawiając na krześle. Brunetka posłała mi błagalne spojrzenie, abym tylko pozwolił jej odejść, bo źle czuła się w towarzystwie Lauren… Zresztą ja też czułem odrazę, gdy ją widziałem, ba! Chciało mi się rzygać, kiedy tylko te cholerne oczy wlepiały się we mnie z furią. –Po prostu… Ignoruj Lauren, kiedyś jej się to znudzi – wzruszyłem ramionami.
-Ty kutasie! – odsunęła z impetem krzesło, a później trzasnęła pięściami w blat stołu. –Jesteś niczego niewartym kawałkiem skurwiela, który ma tak nasrane w głowie, że nawet nie potrafi przestać bić kolesia, który niczym ci nie zawinił!
-Zawinił – mruknąłem pod nosem, ale ona tego nie usłyszała. Teraz był monolog, w którym uświadamiała mnie w przekonaniu jakim to jestem złym oraz niewdzięcznym człowiekiem.
-Prawie go zabiłeś! Jesteś tak popierdolony, że aż w głowie się nie mieści jak twoi starzy mogli stworzyć coś tak prymitywnego jak ty! – teraz naprawdę przegięła i zauważył to nawet Max, który zmroził ją wzrokiem.
-Zamknij się kurwa! – wrzasnąłem na tyle ile pozwalały mi siły w płucach. Nie mogłem podarować jej tego, że zeszła na tor moich rodziców. Takich rzeczy się, kurwa nie robi! –Nie masz prawa mówić o moich rodzicach – warknąłem.
-Czemu? – zaśmiała się z kpiną. –Tak cie to wkurza? – uniosła rozbawiona brwi. –Twój ojciec pewnie był nieźle pierdolnięty, a matka…!
-Kurwa, Lauren! – wrzasnął Max. –Ogarnij niewyparzoną jadaczkę, jego starzy nie żyją, a ty przekroczyłaś pierdoloną granicę! – mogłem mu wczoraj wspomnieć o tym fakcie, kiedy pytał gdzie nauczyłem się tak świetnie walczyć, ale nie sądziłem, że Cooperman stanie w mojej obronie i tym samym wystąpi przeciwko swojej pojebanej kuzynce.  
-Mam to w dupie, Max! Po jaką kurwę go tu sprowadziłeś, źle ci się żyje ze mną!?
-Nie mamy kasy, idiotko! Harrego poznałem wcześniej kiedy był tu na wakacjach ze swoją dziewczyną. Rey podwalał się do Anny to go zlał, a teraz kiedy ona z nim zerwała, chce walczyć dla mnie! Pojmij to kretynko i ogarnij dupę, bo nie jesteś księżniczką! – jego głos był przepełniony złością, a wręcz mógłbym powiedzieć, że wkurwieniem.
-Chuj mnie obchodzi, mogłeś wziąć kogoś innego. Ten Posraniec – wskazała na mnie palcem i zacisnęła szczękę robiąc dramatyczną pauzę w swojej wypowiedzi. –Prawie zabił człowieka, jakbyś się tłumaczył w sądzie?!
-Mój brat jest na prawie, Blondyneczko wyciągał mnie już z niejednego gówna.
-Ty się nie odzywaj! – złapała za szklankę, którą cisnęła w moją stronę, ale na całe szczęście zdążyłem zrobić unik, a naczynie roztrzaskało się na ścianie za mną. – Wypierdol go stąd, albo odchodzę! – tupnęła nogą niczym rozkapryszona księżniczka, a ja parsknąłem śmiechem.
-Lauren, dorośnij – pokiwał Cooperman z politowaniem głową na boki.
-Wybierz!
-Harry! Wybieram Harrego, a wiesz czemu!? Bo nie zachowuje się jak psychopata, który kilka dni temu uciekł od świrów! Został ci jeszcze tydzień leczenia! –odsunął krzesło z impetem, a potem wyszedł trzaskając drzwiami.
Nawet nie wiem kiedy czułem się tak dobrze mając rację w jakiejś sprawie. Byłem pewien, że z tą dziewczyną jest coś nie tak, ale moje przypuszczenia odnośnie jej złego stanu psychicznego były jak najbardziej prawdziwe. Heh. To tak wspaniałe uczucie wiedzieć, że rozszyfrowałeś swojego przeciwnika i mieć poczucie wyższości nad nim względem psychicznym – nie mówiąc już o fizycznym, bo gdybym tylko chciał mógłbym jej obić tą śliczną i niewyparzoną buźkę, ale nie jestem ciotą, żeby podnosić rękę na kobietę. W tej chwili liczył się tylko fakt, że nad nią góruję i mam przewagę.
-Co cię kurwa bawi, Posrańcu!?
-Ty, Blondyneczko i twoja zryta bania, z którą powinnaś siedzieć w psychiatryku! –nie śmiałem się z niej, bo nie jara mnie fakt, że ma nie po kolei z główką – zawsze przecież mogła przyjść i udusić mnie w nocy poduszką. –Powinnaś się leczyć!
-Gdybyś przeszedł przez to co ja, mówiłbyś inaczej! Byłeś przez dwa lata gwałcony!? Chciałeś się zabić!? Cierpiałeś tak prawdziwie!? – TAK, cierpiałem… Cierpię nadal.
-Nie – burknąłem pod nosem. –Nie chciałem być chujem, dlatego przepraszam Lauren.
-Pierdol się, tyle ci powiem – wyszła z domu trzaskając drzwiami i zostawiając mnie z Taylor w absolutnej ciszy. To takie przyjemne uczucie, kiedy nikt nie drze japy na całą okolicę, a ty możesz rozkoszować się przyjemnym spokojem.
-Dlaczego jej nie powiedziałeś o swojej dziewczynie? – zapytała cichutko Benson.
-Bo nie potrzebuję litości, jestem dużym chłopcem i życie nieraz mnie wyruchało, ale litości nie zniosę. Zresztą nawet jej nie lubię, a co tu dopiero mówić o zaufaniu jakiejś kretynce – wzruszyłem ramionami i dokończyłem pić herbatę.
-Podobasz jej się, gdyby tak nie było inaczej by zareagowała.
-Lauren to idiotka, nawet gdybym był babą to bym jej nie zrozumiał. Ona jest chora na głowę i wcale nie chodzi mi o to, że była na leczeniu. Jest… Dziwnie jebnięta, bo myśli, że pozjadała wszystkie rozumy, a ludzie ją kochają. Chodź skoczymy po twoje rzeczy – podniosłem się, a brunetka uczyniła to samo.
Wyszliśmy na podjazd i doznałem kolejny raz szoku. Moje ciało ogarnęła wściekłość, którą musiałem jakoś wyładować, dlatego zacisnąłem dłoń w pięść i przyłożyłem w mur domu. Kończyna zaczęła mi pulsować, ale zignorowałem ból, który przeszywał powoli całego mnie. Jasna cholera!
-Kurwa mać! – wrzasnąłem z frustracji, a brunetka natychmiast złapała za mój nadgarstek. –Zostaw, Tay- powiedziałem na odczepne, ale nawet mój wredny ton jej nie odstraszył.
-Co się znowu stało?
-Suka zabrała auto – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. –Ale wiesz co? Nie dam jej tej satysfakcji, chodź idziemy do bankomatu, muszę wypłacić kasę i kupić zajebisty wóz – złapałem za jej nadgarstek i prowadziłem w stronę centrum.
Szliśmy może jakąś godzinę, a może i półtora, ale wreszcie doszliśmy do cholernego bankomatu, z którego wypłaciłem kilkanaście tysięcy, które zostały mi w spadku po rodzicach oraz które zarobiłem w walkach. Było tego trochę dużo, dlatego kupiłem sportową torbę, do której zapakowałem gotówkę.
-Gdzie tutaj można kupić samochód, Tay? – brunetka przyglądała mi się podziwem.
-Skąd masz tyle kasy? – pokiwała głową zdumiona, nadal nie wierząc w to co widzi.
-Dostałem od rodziców, którzy byli jednymi z najlepszych prawników w Londynie i chyba nawet na świecie – wzruszyłem ramionami.    
Moi starzy byli naprawdę znakomici w swoim zawodzie i mimo nadmiaru obowiązków oraz zleceń w różnych regionach światach, poświęcali mi i mojemu bratu multum czasu. Jeździliśmy razem na wspaniałe wakacje i wcale się nie będę przechwalał jeśli powiem, że odwiedziłem prawie każdy kraj w Europie, Japonię, Tokio, Indie, Sydney, Brazylię, Nowy York, Los Angeles, San Francisco, Chicago, Nowy Orlean oraz Rio de Janeiro. Byliśmy naprawdę szczęśliwą rodziną, a razem z Liamem – zgranym rodzeństwem. Zawsze się wspieraliśmy oraz pomagaliśmy – kiedy ktoś chciał nam wpierdolić my sobie pomagaliśmy, a z czasem pojawił się Zayn, który też był dla mnie jak drugi brat.
Kurwa, zachowuję się jak emocjonalna baba i znowu mam ochotę płakać, ale nie mogę znowu pozwolić sobie na taką słabość. Obiecałem sobie, że na pogrzebie Anny ostatni raz dałem upust łzą – nigdy więcej się to nie powtórzy.  Jestem silny, nie potrzebuję litość, ani wsparcia ze strony płci przeciwnej. Małymi kroczkami wyzbędę się uczuć i już nic nigdy mnie nie zrani. Nie mam ochoty być więcej łatwym celem oraz uczuciową ciotą, bo wtedy bardzo prostym sposobem można mnie skrzywdzić, a ja mam dość cholernego cierpienia.
-Zdaje mi się, że tuż za rogiem jest salon samochodowy.
-Zaprowadź mnie – dziewczyna pokiwała głową na zgodę, a później niepewnie ujęła mój nadgarstek i leciutko pociągnęła w odpowiednim kierunku. Po chwili staliśmy przed wejściem to dość sporego budynku, w którym dzięki dużym szklanym oknom można było podziwiać prawdziwe samochody marek: Audi, BMW, Lexus, Porsche, Lamborghini czy chociażby Jaguary. Już po przekroczeniu progu salonu niczym zachowywałem się jak dziecko w sklepie z zabawkami – biegałem od jednego auta do drugiego, macałem i oglądałem z każdej strony. Szukałem wozu w moim stylu – eleganckiego, ale również i szybkiego. Chciałem każdy, ale kiedy dostrzegłem stojącego niemalże na środku Gumperta Apollo – zapragnąłem go. Niczym zdecydowany konsument pobiegłem do długiego kontuaru, za którym stała wysoka blondynka oraz jakiś blondas.
-W czym mogę panu pomóc? – uśmiechnęła się dziewczyna, po czym założyła pasmo włosów za prawe ucho.
-Chcę kupić Gumperta Apollo – wzruszyłem ramionami. –Przygotuj umowę, podpiszę i zapłacę.
-Niezły żart, kolego, ale to nie jest jakiś przytułek dla bezdomnych – powiedział z kpiną ten cieć.
To, że wyglądałem na nieco zmęczonego oraz sam fakt, iż dziś nie wziąłem jeszcze prysznica i miałem na sobie wczorajsze ubrania, które śmierdziały potem, a moje włosy przypominały dziki busz, wcale nie upoważniało go do nazywania mnie bezdomnym. Jestem Harry Davids, drugi ze spadkobierców oraz współwłaściciel jednej z największych firm prawniczych na całym pieprzonym świecie, a ten chuj wyskakuje mi tutaj z określeniem: bezdomny!
Wkurwiony do granic możliwości rzuciłem na ladę torbę i odpiąłem zamek. Przeliczyłem odpowiednią sumę, którą miałem w planach zapłacić za samochód oraz przyłożyłem do powierzchni mahoniowego blatu.
-Przygotuj umowę, skarbie – uśmiechnąłem się triumfalnie do tego posrańca, a ta przemiła blondyneczka podała mi po chwili wydrukowany plik kartek. Zlustrowałem wszystko, a na końcu machnąłem parafkę oraz wręczyłem jej pieniądze w zamian za kluczyk do tego cudeńka. –Tay, wracamy! – krzyknąłem podchodząc do mojego nowego nabytku, jednak szukając wzrokiem dziewczyny.
Benson podeszła do mnie ze krzyżowanymi ramionami – nie była zła, powiedziałbym raczej, że zagubiona. Rozglądała się po całym lokalu i pocierała ramiona nie wiedząc jak powinna się zachować.
-Wsiadaj, jedziemy po twoje rzeczy – z lekką obawą wsiadła na miejsce pasażera, a ja poinstruowany przez tą przemiłą blondynkę wyjechałem. Następnie według zaleceń Taylor obrałem kierunek na dom jej popierdolonego chłopaka, któremu wczoraj obiłem ryj.
Równo po dziesięciu minutach jazdy zatrzymałem ten przepiękny samochód. Moja towarzyszka zaczęła coraz ciężej oddychać, a ja po dość długiej walce toczonej z samym sobą, w końcu zdobyłem się na odwagę, żeby złapać za jej drobną dłoń i delikatnie pogładzić ją kciukiem w celu dodania otuchy. Jej brązowe oczka wpatrywały się we mnie, ale mimo, że na ustach miała uśmiech była przerażona. Za wszelką cenę starała się opanować drżenie rąk, nóg… Właściwie to całego ciała, ale za cholerę jej to nie wychodziło – bała się i było to w stu procentach uzasadnione faktem, że ten skurwiel chciał ją zgwałcić, ale musiała wpoić sobie do głowy fakt, że do tego nie dopuszczę i prędzej zapierdolę chuja na śmierć, niż pozwolę by na nią spojrzał, a co gorsza dotknął.
-Tay, wszystko będzie dobrze – posłałem jej lekki uśmiech, na który musiałem wykorzystać tyle energii oraz przełamać się, ponieważ miałem być bezdusznym gnojem, dla którego nic się nie liczy.
-Skąd możesz wiedzieć, Harreh?  
-Bo jestem z tobą, Aniołku – schyliłem się, aby spojrzeć jej w oczy i tym samym dać do zrozumienia, że przy mnie nie ma się czego obawiać. –Nie pozwolę mu się do ciebie zbliżyć, przy mnie jesteś bezpieczna, a ten kutas nawet nie zbliży się do ciebie na krok, rozumiesz? –pokiwała pionowo głową, jednak bez jakichkolwiek emocji. –Ufasz mi? – sam nie wiem, dlaczego ją o to zapytałem, ale chciałem, żeby odpowiedź brzmiała: TAK, UFAM.
-Uratowałeś mnie, Harry chyba wiesz jaka jest odpowiedź – nawet na mnie nie spojrzała tylko tępo wpatrywała się w budynek, przy którym staliśmy.
-Chcę usłyszeć, Tay. Powiedz to, powiedz, że mi ufasz – mocniej ścisnąłem jej kruchą dłoń, którą o dziwo nadal trzymałem.
-Ufam ci – pod wpływem jej ciemnego spojrzenia moje serce przyśpieszyło swojej pracy, ale szybko się otrząsnąłem. Nie mogę się znowu wpakować w tą gównianą miłość, nie mogę! Prędzej rozkurwię sobie głowę, niż się zakocham!
-W takim razie chodź – wyszedłem z wozu, a później – kiedy Benson nadal nie wysiadła – obeszłam tą przepiękną maszynę, po czym otworzyłem drzwi i podałem dłoń osiemnastolatce, która z lekkim zawahaniem złapała ją oraz wysiadła. Szybko ścisnęła za moje palce, a ja pewnym siebie krokiem szedłem w stronę ganku. Uniosłem dłoń, którą uderzyłem kilka razy w drzwi i odczekałem. Po chwili klamka powędrowała w dół, a Taylor schowała się za moimi plecami, kiedy brązowy prostokąt się otworzył. W progu stała… 
________________________________________
Na początku bardzo przepraszam, że rozdział pojawia się tak późno, ale na swoją obronę powiem, że miałam cholerny zapierdol, po za tym wciągnęła mnie książka - co jest cudem, bo nie za bardzo lubię czytać...
Okay, co do rozdziału miałam pewien problem, ale spięłam wczoraj wieczorem dupę i dziś no i mamy efekty, ale czy aż tak zachwycające? Jakby to powiedział nasz Posraniec: "Szału nie ma, chujem nie buja." Hahahaha... Nieważne...
Mamy coraz więcej #Tarry moments, a ukochane Larry schodzi na boczny plan, niestety lub stety, bo polubiłam bardzo Taylor i Hazzę razem ♥
Liczę, że wam się spodoba i pojawi się chociaż troche komentarzy, które zmotywują mnie jeszcze bardziej.   
To chyba tyle... Nie! Stop! DZIĘKUJĘ, ŻE CZYTACIE TE WYPOCINY!!
Buźka, miśki ;**