piątek, 23 stycznia 2015

5. Boulevard of Broken Dreams





Harry

W progu stała cherlawa sylwetka jakiegoś bruneta, który wyglądem przypominał ćpuna. Wygłodzona postura była pokryta tatuażami, a w uszach jak i również w brwiach oraz wardze miał kolczyki.
-Ja pierdole – nie mogłem się powstrzymać od wypowiedzenia tych słów. Naprawdę była z kimś takim jak ten frajer? Myślałem, że stać ją na więcej, niż takie byle co.
Miałem Taylor za porządną dziewczynę z dobrym gustem i szczerze sądziłem, że jej facetowi coś po prostu odjebało, bo przesadził z alkoholem, albo z dragami – samemu też często mi się o zdarzało i raz nawet szarpnąłem Annę pod wpływem za włosy i chciałem się dobrać kiedy bujała się z moim przyjacielem – ale stojąc teraz twarzą w twarz z tym… Już nawet nie wiem jak mam określić jego marną egzystencję. Był żałosny.
-Czego kurwa? – warknął, opierając się nonszalancko o futrynę i wypuszczając dym papierosa ustami. Miałem ochotę uderzać głową w mur widząc tego buntownika. –Benson, wiedziałem, że do mnie wrócisz. Zawsze wracasz – złapał za jej nadgarstek i chciał pociągnąć, ale w porę zareagowałem i trzepnąłem go w rękę. –Co do kurwy?! Kim jest ten gnojek!?- wrzasnął na mnie przy okazji opluwając. Zniesmaczony starłem resztki jego śliny z mojej twarzy, a później przyciągnąłem Tay bliżej siebie.
-Przyszliśmy po jej rzeczy – powiedziałem pewnie, a on parsknął śmiechem. –Chodź – wystawiłem dłoń w kierunku niziutkiej brunetki, która niepewnie ją złapała, a później popchnąłem ćpuna, aby zrobić nam przejście. –Idź się spakuj, ja poczekam – wskazałem na tego frajera, który właśnie zmierzał w naszym kierunku rozwścieczony.
-Harry, ale…
-Tay idź, ja sobie poradzę – posłałem jej leciutki uśmiech, na co przytaknęła i poszła do swojego pokoju.
-Co ty sobie kurwa gnojku wyobrażasz!? – podszedł do mnie i pchnął, dlatego parsknąłem śmiechem z jego głupoty. Ten niedorozwój porywa się z motyką na słońce. –Pieprzysz moją dziewczynę, a potem jak gdyby nic wchodzisz do mojego domu i się rządzisz! – wierzgał tymi chudymi witkami na wszystkie strony i uderzył mnie w twarz, dlatego postanowiłem mu oddać. Zamachnąłem się i trafiłem pięścią prosto w jego krzywą mordę tym samym sprawiając, że upadł na glebę. Pochyliłem się nad nim i złapałem za długi łańcuch, który miał na szyi, aby przyciągnąć go bliżej siebie.
-Posłuchaj jebany nieudaczniku – warknąłem. –Jeśli jeszcze raz dotkniesz mnie lub Tay nie skończy się na podbitym oku, a w kostnicy, jarzysz szmaciarzu!? – odepchnąłem go od siebie, a jego głowa uderzyła podłogę.
-Jezu, Harry co się stało!?- spanikowana brunetka podbiegła do mnie i ścisnęła za nadal zwiniętą w pięść rękę.
-Nic, aniołku – pogładziłem jej policzek, a później złapałem za walizkę, z którą wyszliśmy i wsiedliśmy do samochodu.
Jechaliśmy nieco dłuższą drogą, która prowadziła niedaleko wybrzeża. W uszach obijał się szum fal oraz skrzeczenie mew. Co chwila mijał nas jakiś samochód, a na plaży, która była kilkanaście metrów niżej było pełno ludzi.
-Patrz Harreh, jaki ładny domek – szturchnęła mnie delikatnie, a gdy na nią spojrzałem zobaczyłem średniej wielkości willę niedaleko oceanu z wielkim ogrodem oraz dużą drewnianą huśtawką.
-Faktycznie ładny – przyznałem, a później zajechałem na podjazd budynku.
-Co robisz? – dziewczyna była zdezorientowana, gdy wyjąłem komórkę i wstukałem numer z drewnianego pala wbitego w ziemię z ogłoszeniem. W słuchawce usłyszałem pierwszy sygnał, a za drugim odebrał jakiś facet.
-Christian Brooks, w czym mogę pomóc? – jego głos był dość gruby i… Władczy.
-Dzwonię w sprawie domu.
-Rozumiem, chce pan dokonać zakupu?
-Jasne, że tak. Moglibyśmy się spotkać?
-Oczywiście, właśnie jestem w pobliżu. Powinienem być na miejscu za jakieś dziesięć minut.
-Bosko, w takim razie czekam – rozłączyłem się, a później rozłożyłem na fotelu kierowcy, który cofnąłem do tyłu i wyłożyłem nogi na kierownicę.
-Dlaczego stoimy?
-Ponieważ mój drogi aniołku zaraz kupimy ten dom, tym samym nie będziemy się więcej narzucać Cooperman’ owi, a w gratisie uwolnię się od tej posranej Blondyneczki.
-Jesteś szalony – stwierdziła. –Kompletnie ci odbiło, Harreh – dotknęła małą dłonią mojego czoła, aby sprawdzić czy czasem nie dopadła mnie gorączka. –Masz ciepłą głowę, jesteś chory – dodała z przejęciem.
-Tay – westchnąłem. –Jesteśmy w Miami, jest ciepło jak cholera, a ty twierdzisz, że mam gorączkę? – zaśmiałem się pod nosem. –Jesteś niemądra – pacnąłem ją w nos.
Obok nas zatrzymało się czarne Audi, a wysiadł z niego napakowany i wysoki brunet ubrany w garniak, co było niedorzeczne przy tak wysokiej temperaturze.
-To ty do mnie dzwoniłeś? – skrzyżował ręce na piersi i popatrzył na mnie z kpiną.
-Tsa, ile chcesz za ten dom?
-Nawet go nie obejrzałeś.
-Nie muszę go oglądać, żeby dokonać zakupu – wzruszyłem ramionami. –Jest tam łóżko?
-Tak.
-Więcej nie muszę wiedzieć, więc ile?
-Trzysta tysięcy dolarów – przytaknąłem, a potem sięgnąłem na tylnie siedzenie po sportową torbę, z której wyjąłem odpowiednią kwotę i podałem temu facetowi, a w zamian dostałem klucze. –Interesy z tobą…
-To czysta przyjemność, wiem – nie chciało mi się z nim zbytnio wdawać w dyskusję. –Tay, jedziemy po moje rzeczy, a później się wprowadzamy – dziewczyna przytaknęła, a ja znów uruchomiłem silnik. W ciągu trzydziestu minut znaleźliśmy się pod domem Maxa, w którym o dziwo go zastaliśmy.
-Słuchaj stary, jeśli chodzi o Lauren to sory, nie? Ona jest…
-Coop, mam wyjebane na twoją kuzynkę, serio. Wyprowadzam się, jak chcesz możesz zamieszkać ze mną i Tay, a jeśli nie… Daj znać jak będzie jakaś walka, okay?
~*~
Przekręciłem klucz w zamku, a później całą trójką weszliśmy do środka. Nasz nowy dom był całkiem nieźle urządzony co jest wielkim plusem, bo nie muszę wydawać już na to kasy. Podzieliliśmy się pokojami i z zadowoleniem muszę przyznać, że mój brat i Zayn również się tutaj zmieszczą. Zająłem największą sypialnię z balkonem.
Rozpakowywałem właśnie swoją walizkę, kiedy zadzwonił mój telefon. Złapałem za urządzenie, a gdy na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Liama odebrałem natychmiast.
-Co jest Li? – zagadnąłem, wychodząc na taras i odpalając papierosa by po chwili dym przyjemnie drażnił moje płuca.
-Harry nie panikuj, ale chyba ktoś cie okradł i zajebał połowę twoich funduszów – mówił z przejęciem, jednak starał się nad sobą panować. –Próbuję się właśnie dowiedzieć kto…
-Liam ogarnij się, ja zabrałem całą kasę.
-Co!?
-No przecież mówię – mruknąłem zażenowany i wypuściłem białą mgłę ustami. –Kupiłem auto i dom, nie będę prowadził się jak biedak.
-Podaj mi adres to przyjadę razem z Malikiem – według prośby podałem mu odpowiednie informacje, a on zobowiązał się, że w ciągu trzech najbliższych dni powinien zjawić się u mnie w Miami.
Nie mówiłem mu, że znów biorę udział w nielegalnych walkach, ponieważ Davids mógłby paść na zawał lub popaść w obłęd i znów załatwiał mi psychologów, którzy mieliby mi „pomóc” w pogodzeniu się ze śmiercią Anny. Niestety prawda jest taka, że nikt nie był w stanie mi w tym pomóc, a już w szczególności nie Liam.
Byłem wrakiem, a funkcjonowałem tylko dlatego, że codziennie rano przybierałem maskę obojętnego gnoja, który jest bezwzględnym zawodnikiem Street Fight. Na zewnątrz może byłem twardy, bezduszny oraz ślepy na ludzką krzywdę, ale we wnętrz… Wewnątrz byłem kruchym, zagubionym dzieckiem, któremu Bóg odebrał życiową przewodniczkę. 


 ______________________________________________
Dziś krótko, ale w terminie. 
Harreh się powoli usamodzielnia i zaczyna żyć na swoim. Chociaż w małym stopniu próbuje sobie poradzić - Jezu, jak mi go szkoda ;'((
Następny rozdział postaram się dodać również w terminie i postaram się, aby był dłuższy.
Buźka, miśki ;** 

sobota, 17 stycznia 2015

4. Waste



Harry

Obudziłem się z niewielkim ciężarem na klatce piersiowej, dlatego otworzyłem oczy, aby zorientować się w zaistniałej sytuacji. Malutka brunetka leżała wtulona we mnie, a mój puls odrobinę przyśpieszył. Nie mogłem uwierzyć, że ją spotkałem i w dodatku w takich okolicznościach… Można powiedzieć, że uratowałem jej tyłek nie tylko od gwałtu, ale również od spania na ulicy.
Taylor była zniewalająco podobna do Anny, dlatego czułem nieodpartą chęć pomagania jej. Nie chciałem, żeby przechodziła przez to samo co Evans, ba! Nie mogłem do tego dopuścić, a po jej kruchej oraz drobnej budowie ciała mogę tylko błagać, żeby nie była chora na jakąś anoreksję czy coś z tych rzeczy.
Brązowe włosy dziewczyny zasłaniały jej całą twarz, dlatego nie potrafiłem się opanować i musiałem je odgarnąć. Kiedy opuszki moich palców zetknęły się z jej delikatną skórą, dziewczyna niespokojnie drgnęła. Nie miałem w planach robienia jej jakiejkolwiek krzywdy, chciałem dla niej jak najlepiej.
Brunetka otworzyła powoli powieki, a później zadarła głowę do góry i spojrzała na mnie. Posłałem jej koślawy uśmiech, który niestety nie był szczery mimo, iż bardzo chciałem, żeby było inaczej.
-Przepraszam, że na tobie spałam – mruknęła zawstydzona, o czym świadczyły jej zaróżowione policzki. Wyglądała tak niewinnie, niczym Aniołek. –Dziękuję za przenocowanie, ale będę się już zbierać – szybko podniosła się i podeszła do skurzonego fotelu, na którym leżały jej szorty. Wsunęła na nogi spodenki i już miała wychodzić, ale ja musiałem ją zatrzymać, dlatego gwałtownie poderwałem się z materaca i złapałem za jej chudy nadgarstek.
-Zostań.
-Nie chcę ci się narzucać, po za tym twojemu przyjacielowi i dziewczynie nie podoba się, że mnie tutaj przyprowadziłeś – oznajmiła ze spuszczoną głową… Czekaj, ona powiedziała dziewczynie?!
-Ta idiotka nie jest moją dziewczyną, a Max… Walczę dla niego, dlatego nie ma nic do gadania, bo mogę go wysłać na samo dno i będzie siedział do usranej śmierci w długach.
-Mówisz poważnie? – uniosła na mnie swoje brwi, a ja szybko potwierdziłem moje wcześniejsze słowa. –Walczysz w Street Fight? – zdziwiła się.
-Nie, walczyłem w Street Fight w Londynie, tutaj biorę udział w The Beatdown – dziewczyna zasłoniła sobie usta dłonią, aby stłumić pisk przerażenia. –Coś nie tak? –jej zachowanie całkowicie wypiło mnie z rytmu i sam byłem zmieszany. Co do cholery było nie tak z tym pieprzonym The Beatdown i czego Cooperman mi nie mówi?
-Życie ci nie miłe, Harreh? – o dziwo z jej ust określenie Harreh brzmiało całkiem ładnie, nie to co z jadaczki Blondyneczki, która wszystko mówiła nie tak – jej akcent był dziwny, a i źle nakładała nacisk, bo zamiast na ostatnie h robiła to z r. Lauren jest… W sumie nie wiem jak określić jej osobę, ponieważ nigdy w swoim życiu nie spotkałem tak irytującej, bezczelnej, aroganckiej, zarozumiałej, pedantycznej, zaborczej, nonszalanckiej, popieprzonej, obłąkanej, natarczywej… Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność, ale nie mam na to czasu, ani ochoty, dlatego powiem jedynie, że Sparks jest szajbuską i zamierzam trzymać się od niej jak najdalej. –Wiesz, że ostatnim razem Parker tak brutalnie pobił jednego chłopaka, że to teraz musi uczęszczać na rehabilitacje, bo nie odzyskał czucia w nogach. Ma problemy z kręgosłupem, a ty… Jak można być tak lekkomyślnym? – prychnęła z zdziwienia.
Kolejna cecha, która łączy ją z moim Kwiatuszkiem – brzydzi się przemocą. Anna od samego początku naszej znajomości była niezadowolona z faktu, że biorę udział w walkach ulicznych i uparcie namawiała mnie, abym zrezygnował, ponieważ to naprawdę niebezpieczna zabawa, która kiedyś odbije mi się czkawką. Oczywiście zapominała, że trenuję od trzynastego roku życia, miała głęboko w poważaniu fakt, iż to sprawia mi przyjemność – wolała, gdy siedziałem z nią na kanapie i przytulałem. Nienawidziła faktu, że ktoś może mnie skrzywdzić w ringu, bo jak to mówiła: „Gdy widzę jak cie leją, boli mnie serce”. Tęsknię za nią.
-Tay, chociaż ty mnie nie osądzaj, okay? – brunetka pokiwała głową na boki, a później zeszliśmy na dół, gdzie przy stole siedziała Blondyneczka z Coopem. Oboje zajadali śniadanie, dlatego przyłączyliśmy się do nich. Jedliśmy w absolutnej ciszy, ale czułem, że ta wariatka wierci mi dziurę w głowie.
-Jak długo ona tutaj zostanie? – wycedziła wreszcie przez zaciśnięte zęby.
-Jak długo będzie chciała.
-To nie jest przytułek dla bezdomnych, Posrańcu! – uniosła się niczym królowa dramatu, do której wiele jej nie brakowało… W sumie, nic jej nie brakowało – była cholerną zołzą i robiła aferę z niczego. Chciała jedynie się pokłócić i wyprowadzić mnie z równowagi, bo jej dzień nie zaliczałby się do udanych.
-Zamknij się, Lauren – warknąłem.
-Ona ma rację, Harreh – oczy Sparks rozszerzyły się do wielkości piłeczek pingpongowych na to zdrobnienie. –Powinnam już pójść, jeszcze raz ci dziękuję za…
-Tay, przestań pieprzyć i siadaj – pociągnąłem ją za nadgarstek, z powrotem usadawiając na krześle. Brunetka posłała mi błagalne spojrzenie, abym tylko pozwolił jej odejść, bo źle czuła się w towarzystwie Lauren… Zresztą ja też czułem odrazę, gdy ją widziałem, ba! Chciało mi się rzygać, kiedy tylko te cholerne oczy wlepiały się we mnie z furią. –Po prostu… Ignoruj Lauren, kiedyś jej się to znudzi – wzruszyłem ramionami.
-Ty kutasie! – odsunęła z impetem krzesło, a później trzasnęła pięściami w blat stołu. –Jesteś niczego niewartym kawałkiem skurwiela, który ma tak nasrane w głowie, że nawet nie potrafi przestać bić kolesia, który niczym ci nie zawinił!
-Zawinił – mruknąłem pod nosem, ale ona tego nie usłyszała. Teraz był monolog, w którym uświadamiała mnie w przekonaniu jakim to jestem złym oraz niewdzięcznym człowiekiem.
-Prawie go zabiłeś! Jesteś tak popierdolony, że aż w głowie się nie mieści jak twoi starzy mogli stworzyć coś tak prymitywnego jak ty! – teraz naprawdę przegięła i zauważył to nawet Max, który zmroził ją wzrokiem.
-Zamknij się kurwa! – wrzasnąłem na tyle ile pozwalały mi siły w płucach. Nie mogłem podarować jej tego, że zeszła na tor moich rodziców. Takich rzeczy się, kurwa nie robi! –Nie masz prawa mówić o moich rodzicach – warknąłem.
-Czemu? – zaśmiała się z kpiną. –Tak cie to wkurza? – uniosła rozbawiona brwi. –Twój ojciec pewnie był nieźle pierdolnięty, a matka…!
-Kurwa, Lauren! – wrzasnął Max. –Ogarnij niewyparzoną jadaczkę, jego starzy nie żyją, a ty przekroczyłaś pierdoloną granicę! – mogłem mu wczoraj wspomnieć o tym fakcie, kiedy pytał gdzie nauczyłem się tak świetnie walczyć, ale nie sądziłem, że Cooperman stanie w mojej obronie i tym samym wystąpi przeciwko swojej pojebanej kuzynce.  
-Mam to w dupie, Max! Po jaką kurwę go tu sprowadziłeś, źle ci się żyje ze mną!?
-Nie mamy kasy, idiotko! Harrego poznałem wcześniej kiedy był tu na wakacjach ze swoją dziewczyną. Rey podwalał się do Anny to go zlał, a teraz kiedy ona z nim zerwała, chce walczyć dla mnie! Pojmij to kretynko i ogarnij dupę, bo nie jesteś księżniczką! – jego głos był przepełniony złością, a wręcz mógłbym powiedzieć, że wkurwieniem.
-Chuj mnie obchodzi, mogłeś wziąć kogoś innego. Ten Posraniec – wskazała na mnie palcem i zacisnęła szczękę robiąc dramatyczną pauzę w swojej wypowiedzi. –Prawie zabił człowieka, jakbyś się tłumaczył w sądzie?!
-Mój brat jest na prawie, Blondyneczko wyciągał mnie już z niejednego gówna.
-Ty się nie odzywaj! – złapała za szklankę, którą cisnęła w moją stronę, ale na całe szczęście zdążyłem zrobić unik, a naczynie roztrzaskało się na ścianie za mną. – Wypierdol go stąd, albo odchodzę! – tupnęła nogą niczym rozkapryszona księżniczka, a ja parsknąłem śmiechem.
-Lauren, dorośnij – pokiwał Cooperman z politowaniem głową na boki.
-Wybierz!
-Harry! Wybieram Harrego, a wiesz czemu!? Bo nie zachowuje się jak psychopata, który kilka dni temu uciekł od świrów! Został ci jeszcze tydzień leczenia! –odsunął krzesło z impetem, a potem wyszedł trzaskając drzwiami.
Nawet nie wiem kiedy czułem się tak dobrze mając rację w jakiejś sprawie. Byłem pewien, że z tą dziewczyną jest coś nie tak, ale moje przypuszczenia odnośnie jej złego stanu psychicznego były jak najbardziej prawdziwe. Heh. To tak wspaniałe uczucie wiedzieć, że rozszyfrowałeś swojego przeciwnika i mieć poczucie wyższości nad nim względem psychicznym – nie mówiąc już o fizycznym, bo gdybym tylko chciał mógłbym jej obić tą śliczną i niewyparzoną buźkę, ale nie jestem ciotą, żeby podnosić rękę na kobietę. W tej chwili liczył się tylko fakt, że nad nią góruję i mam przewagę.
-Co cię kurwa bawi, Posrańcu!?
-Ty, Blondyneczko i twoja zryta bania, z którą powinnaś siedzieć w psychiatryku! –nie śmiałem się z niej, bo nie jara mnie fakt, że ma nie po kolei z główką – zawsze przecież mogła przyjść i udusić mnie w nocy poduszką. –Powinnaś się leczyć!
-Gdybyś przeszedł przez to co ja, mówiłbyś inaczej! Byłeś przez dwa lata gwałcony!? Chciałeś się zabić!? Cierpiałeś tak prawdziwie!? – TAK, cierpiałem… Cierpię nadal.
-Nie – burknąłem pod nosem. –Nie chciałem być chujem, dlatego przepraszam Lauren.
-Pierdol się, tyle ci powiem – wyszła z domu trzaskając drzwiami i zostawiając mnie z Taylor w absolutnej ciszy. To takie przyjemne uczucie, kiedy nikt nie drze japy na całą okolicę, a ty możesz rozkoszować się przyjemnym spokojem.
-Dlaczego jej nie powiedziałeś o swojej dziewczynie? – zapytała cichutko Benson.
-Bo nie potrzebuję litości, jestem dużym chłopcem i życie nieraz mnie wyruchało, ale litości nie zniosę. Zresztą nawet jej nie lubię, a co tu dopiero mówić o zaufaniu jakiejś kretynce – wzruszyłem ramionami i dokończyłem pić herbatę.
-Podobasz jej się, gdyby tak nie było inaczej by zareagowała.
-Lauren to idiotka, nawet gdybym był babą to bym jej nie zrozumiał. Ona jest chora na głowę i wcale nie chodzi mi o to, że była na leczeniu. Jest… Dziwnie jebnięta, bo myśli, że pozjadała wszystkie rozumy, a ludzie ją kochają. Chodź skoczymy po twoje rzeczy – podniosłem się, a brunetka uczyniła to samo.
Wyszliśmy na podjazd i doznałem kolejny raz szoku. Moje ciało ogarnęła wściekłość, którą musiałem jakoś wyładować, dlatego zacisnąłem dłoń w pięść i przyłożyłem w mur domu. Kończyna zaczęła mi pulsować, ale zignorowałem ból, który przeszywał powoli całego mnie. Jasna cholera!
-Kurwa mać! – wrzasnąłem z frustracji, a brunetka natychmiast złapała za mój nadgarstek. –Zostaw, Tay- powiedziałem na odczepne, ale nawet mój wredny ton jej nie odstraszył.
-Co się znowu stało?
-Suka zabrała auto – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. –Ale wiesz co? Nie dam jej tej satysfakcji, chodź idziemy do bankomatu, muszę wypłacić kasę i kupić zajebisty wóz – złapałem za jej nadgarstek i prowadziłem w stronę centrum.
Szliśmy może jakąś godzinę, a może i półtora, ale wreszcie doszliśmy do cholernego bankomatu, z którego wypłaciłem kilkanaście tysięcy, które zostały mi w spadku po rodzicach oraz które zarobiłem w walkach. Było tego trochę dużo, dlatego kupiłem sportową torbę, do której zapakowałem gotówkę.
-Gdzie tutaj można kupić samochód, Tay? – brunetka przyglądała mi się podziwem.
-Skąd masz tyle kasy? – pokiwała głową zdumiona, nadal nie wierząc w to co widzi.
-Dostałem od rodziców, którzy byli jednymi z najlepszych prawników w Londynie i chyba nawet na świecie – wzruszyłem ramionami.    
Moi starzy byli naprawdę znakomici w swoim zawodzie i mimo nadmiaru obowiązków oraz zleceń w różnych regionach światach, poświęcali mi i mojemu bratu multum czasu. Jeździliśmy razem na wspaniałe wakacje i wcale się nie będę przechwalał jeśli powiem, że odwiedziłem prawie każdy kraj w Europie, Japonię, Tokio, Indie, Sydney, Brazylię, Nowy York, Los Angeles, San Francisco, Chicago, Nowy Orlean oraz Rio de Janeiro. Byliśmy naprawdę szczęśliwą rodziną, a razem z Liamem – zgranym rodzeństwem. Zawsze się wspieraliśmy oraz pomagaliśmy – kiedy ktoś chciał nam wpierdolić my sobie pomagaliśmy, a z czasem pojawił się Zayn, który też był dla mnie jak drugi brat.
Kurwa, zachowuję się jak emocjonalna baba i znowu mam ochotę płakać, ale nie mogę znowu pozwolić sobie na taką słabość. Obiecałem sobie, że na pogrzebie Anny ostatni raz dałem upust łzą – nigdy więcej się to nie powtórzy.  Jestem silny, nie potrzebuję litość, ani wsparcia ze strony płci przeciwnej. Małymi kroczkami wyzbędę się uczuć i już nic nigdy mnie nie zrani. Nie mam ochoty być więcej łatwym celem oraz uczuciową ciotą, bo wtedy bardzo prostym sposobem można mnie skrzywdzić, a ja mam dość cholernego cierpienia.
-Zdaje mi się, że tuż za rogiem jest salon samochodowy.
-Zaprowadź mnie – dziewczyna pokiwała głową na zgodę, a później niepewnie ujęła mój nadgarstek i leciutko pociągnęła w odpowiednim kierunku. Po chwili staliśmy przed wejściem to dość sporego budynku, w którym dzięki dużym szklanym oknom można było podziwiać prawdziwe samochody marek: Audi, BMW, Lexus, Porsche, Lamborghini czy chociażby Jaguary. Już po przekroczeniu progu salonu niczym zachowywałem się jak dziecko w sklepie z zabawkami – biegałem od jednego auta do drugiego, macałem i oglądałem z każdej strony. Szukałem wozu w moim stylu – eleganckiego, ale również i szybkiego. Chciałem każdy, ale kiedy dostrzegłem stojącego niemalże na środku Gumperta Apollo – zapragnąłem go. Niczym zdecydowany konsument pobiegłem do długiego kontuaru, za którym stała wysoka blondynka oraz jakiś blondas.
-W czym mogę panu pomóc? – uśmiechnęła się dziewczyna, po czym założyła pasmo włosów za prawe ucho.
-Chcę kupić Gumperta Apollo – wzruszyłem ramionami. –Przygotuj umowę, podpiszę i zapłacę.
-Niezły żart, kolego, ale to nie jest jakiś przytułek dla bezdomnych – powiedział z kpiną ten cieć.
To, że wyglądałem na nieco zmęczonego oraz sam fakt, iż dziś nie wziąłem jeszcze prysznica i miałem na sobie wczorajsze ubrania, które śmierdziały potem, a moje włosy przypominały dziki busz, wcale nie upoważniało go do nazywania mnie bezdomnym. Jestem Harry Davids, drugi ze spadkobierców oraz współwłaściciel jednej z największych firm prawniczych na całym pieprzonym świecie, a ten chuj wyskakuje mi tutaj z określeniem: bezdomny!
Wkurwiony do granic możliwości rzuciłem na ladę torbę i odpiąłem zamek. Przeliczyłem odpowiednią sumę, którą miałem w planach zapłacić za samochód oraz przyłożyłem do powierzchni mahoniowego blatu.
-Przygotuj umowę, skarbie – uśmiechnąłem się triumfalnie do tego posrańca, a ta przemiła blondyneczka podała mi po chwili wydrukowany plik kartek. Zlustrowałem wszystko, a na końcu machnąłem parafkę oraz wręczyłem jej pieniądze w zamian za kluczyk do tego cudeńka. –Tay, wracamy! – krzyknąłem podchodząc do mojego nowego nabytku, jednak szukając wzrokiem dziewczyny.
Benson podeszła do mnie ze krzyżowanymi ramionami – nie była zła, powiedziałbym raczej, że zagubiona. Rozglądała się po całym lokalu i pocierała ramiona nie wiedząc jak powinna się zachować.
-Wsiadaj, jedziemy po twoje rzeczy – z lekką obawą wsiadła na miejsce pasażera, a ja poinstruowany przez tą przemiłą blondynkę wyjechałem. Następnie według zaleceń Taylor obrałem kierunek na dom jej popierdolonego chłopaka, któremu wczoraj obiłem ryj.
Równo po dziesięciu minutach jazdy zatrzymałem ten przepiękny samochód. Moja towarzyszka zaczęła coraz ciężej oddychać, a ja po dość długiej walce toczonej z samym sobą, w końcu zdobyłem się na odwagę, żeby złapać za jej drobną dłoń i delikatnie pogładzić ją kciukiem w celu dodania otuchy. Jej brązowe oczka wpatrywały się we mnie, ale mimo, że na ustach miała uśmiech była przerażona. Za wszelką cenę starała się opanować drżenie rąk, nóg… Właściwie to całego ciała, ale za cholerę jej to nie wychodziło – bała się i było to w stu procentach uzasadnione faktem, że ten skurwiel chciał ją zgwałcić, ale musiała wpoić sobie do głowy fakt, że do tego nie dopuszczę i prędzej zapierdolę chuja na śmierć, niż pozwolę by na nią spojrzał, a co gorsza dotknął.
-Tay, wszystko będzie dobrze – posłałem jej lekki uśmiech, na który musiałem wykorzystać tyle energii oraz przełamać się, ponieważ miałem być bezdusznym gnojem, dla którego nic się nie liczy.
-Skąd możesz wiedzieć, Harreh?  
-Bo jestem z tobą, Aniołku – schyliłem się, aby spojrzeć jej w oczy i tym samym dać do zrozumienia, że przy mnie nie ma się czego obawiać. –Nie pozwolę mu się do ciebie zbliżyć, przy mnie jesteś bezpieczna, a ten kutas nawet nie zbliży się do ciebie na krok, rozumiesz? –pokiwała pionowo głową, jednak bez jakichkolwiek emocji. –Ufasz mi? – sam nie wiem, dlaczego ją o to zapytałem, ale chciałem, żeby odpowiedź brzmiała: TAK, UFAM.
-Uratowałeś mnie, Harry chyba wiesz jaka jest odpowiedź – nawet na mnie nie spojrzała tylko tępo wpatrywała się w budynek, przy którym staliśmy.
-Chcę usłyszeć, Tay. Powiedz to, powiedz, że mi ufasz – mocniej ścisnąłem jej kruchą dłoń, którą o dziwo nadal trzymałem.
-Ufam ci – pod wpływem jej ciemnego spojrzenia moje serce przyśpieszyło swojej pracy, ale szybko się otrząsnąłem. Nie mogę się znowu wpakować w tą gównianą miłość, nie mogę! Prędzej rozkurwię sobie głowę, niż się zakocham!
-W takim razie chodź – wyszedłem z wozu, a później – kiedy Benson nadal nie wysiadła – obeszłam tą przepiękną maszynę, po czym otworzyłem drzwi i podałem dłoń osiemnastolatce, która z lekkim zawahaniem złapała ją oraz wysiadła. Szybko ścisnęła za moje palce, a ja pewnym siebie krokiem szedłem w stronę ganku. Uniosłem dłoń, którą uderzyłem kilka razy w drzwi i odczekałem. Po chwili klamka powędrowała w dół, a Taylor schowała się za moimi plecami, kiedy brązowy prostokąt się otworzył. W progu stała… 
________________________________________
Na początku bardzo przepraszam, że rozdział pojawia się tak późno, ale na swoją obronę powiem, że miałam cholerny zapierdol, po za tym wciągnęła mnie książka - co jest cudem, bo nie za bardzo lubię czytać...
Okay, co do rozdziału miałam pewien problem, ale spięłam wczoraj wieczorem dupę i dziś no i mamy efekty, ale czy aż tak zachwycające? Jakby to powiedział nasz Posraniec: "Szału nie ma, chujem nie buja." Hahahaha... Nieważne...
Mamy coraz więcej #Tarry moments, a ukochane Larry schodzi na boczny plan, niestety lub stety, bo polubiłam bardzo Taylor i Hazzę razem ♥
Liczę, że wam się spodoba i pojawi się chociaż troche komentarzy, które zmotywują mnie jeszcze bardziej.   
To chyba tyle... Nie! Stop! DZIĘKUJĘ, ŻE CZYTACIE TE WYPOCINY!!
Buźka, miśki ;**  



sobota, 10 stycznia 2015

3. No Type






Harry

Od godziny leżałem na niewygodnym łóżku, które wypożyczył mi Cooperman na kilkanaście dni. To było pewne, że nie będę mógł u niego pomieszkiwać cały czas – nie tylko z jego inicjatywy chciałem się wynieść, nie widziało mi się żyć w takim gównianym miejscu i do tego użerać się jeszcze z tą całą Lauren – nie rozmawiałem z nią od jej ostatniego zwrotu do mnie: Mieszkanie Maxa, Posrańcu, ale usłyszałem jak ciemny blondyn się do niej zwraca.
Długo myślałem nad tym jak teraz sobie poradzę, dlatego doszedłem do wniosku, że będę walczył dla Maxa i z pieniędzy, które zarobię kupię sobie jakąś chatę przy plaży z dużym i wygodnym łóżkiem, a jeśli Coop będzie chciał zamieszkać razem ze mną to nie będzie problemu.
Nagle drzwi mojego pokoju otworzyły się, a kiedy osoba stojąca w progu głośno odchrząknęła podniosłem się do siadu i spojrzałem w odpowiednim kierunku. Nie mogłem powstrzymać się od wywrócenia oczami, kiedy zobaczyłem tą Blondyneczkę, która nie potrafi przeżyć sześćdziesięciu minut bez wkurwiania mnie.
-Masz, Posrańcu – rzuciła mi reklamówkę, a później założyła ręce na piersi i przyglądała mi się z uniesionymi brwiami.
-Co? – westchnąłem. Nie wiem, dlaczego w ogóle się odzywałem, przecież mogłem ją zignorować, wtedy na pewno wyszłaby zbudzona obrażając mnie pod nosem, ale głupi musiałem zapytać.
-Odpowiedz mi na jedno pytanie, Curly
-Nie mów tak – warknąłem, na co zmarszczyła brwi.
-Okay? W takim razie Harreh, może być?
-Nie! Tak też mnie nie nazywaj – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. –Możesz mówić jak chcesz, możesz mnie nazywać Posrańcem, Harrym, czy jak tam sobie chcesz-wisi mi to, ale nie mów Harreh, ani Curly, dobra? – to chyba logiczne, że nie chciałem, aby zwracała się do mnie tak jak moja była dziewczyna. To bolało, a ja miałem już dość cierpienia.
Byłem zwyczajnie w świecie zmęczony tym popieprzonym światem i byłem pewien, że przeprowadzka do Miami pozwoli mi zapomnieć. Zaczynam się przekonywać, iż może najzwyczajniej szczęście nie jest mi pisane za całe zło jakie wyrządziłem swoim bliskim, obcym oraz jak zniszczyłem siebie. Kiedyś byłem zwyczajnym dzieciakiem z kochającą rodziną i wspaniałymi przyjaciółmi, ale przez ten pieprzony wypadek moje życie wywróciło się do góry nogami, a ja po prostu sobie nie potrafiłem poradzić. Szukałem ucieczki – potrzebowałem jej, dlatego sięgnąłem po narkotyki i zacząłem bardziej intensywnie trenować na siłowni oraz w na zajęciach z mieszanych sztuk walki. Wiedziałem, że robię źle, ale… Straciłem rodziców nic nie miało dla mnie znaczenia – ludzie mieli widzieć moje cierpienie i zacząć się mną przejmować!
Anna podczas naszego pierwszego spotkania strasznie się wkurzyła, kiedy kupiłem jej colę zamiast drinka, ale robiłem to tylko w żartach – musiałem ją poznać bliżej, bo gdzieś tam w głębi duszy byłem święcie przekonany, że to ona właśnie pomoże mi wyjść z tego gówna w jakim się znalazłem. Nie myliłem się, ponieważ mój Kwiatuszek całkowicie poświęcił się w sprawie niesienia mi pomocy w walce z uzależnieniami, a co najlepsze jej wytrwałość oraz upór zaowocował pomyślnie, ponieważ po kilku miesiącach naszej przyjaźni odstawiłem to kurestwo. Robiłem to głównie dla niej dlatego, że nie chciałem zrobić jej przez przypadek krzywdy będąc pod wpływem. Kochałem ją i kocham nadal, ale znów jestem na krawędzi tylko, że tym razem ona mi już nie pomoże. Ta cholerna egoistka mnie zostawiła.
-Ale dlaczego? –ku mojemu niezadowoleniu Lauren usiadła obok mnie. Jej błękitne tęczówki badawczo mnie przeszywały, a dłoń znalazła się na moim udzie. –Możesz mi powiedzieć.
-Co jeśli nie chcę? – zrzuciłem jej kończynę z nogi i przesunąłem się na trochę w przeciwny bok, aby zwiększyć odległość między nami. Nie chciałem litości, nie chciałem, żeby jakaś blondyna mnie dotykała, nie chciałem, żeby ona się do mnie zbliżała!
-Skoro wolisz cierpieć w samotności – wzruszyła ramionami. –To twoja sprawa, Harry – słowa, które opuszczały jej malinowe usta były przesiąknięte troską, a mi od razu przed oczami pojawił się obraz Liama, który też cały czas powtarzał ten banalny tekst.
Co im to da, że oświecę ich względem moich uczuć oraz obecnego stanu? Nie wiedzą jak to jest stracić tak ważną osobę, a to pieprzenie, iż wszystko będzie dobrze, po czasie się ułoży czy chociażby jest tyle lasek, a ty przejmujesz się jedną, zamiast mi pomóc działa wręcz przeciwnie i niesamowicie mnie wkurwia! Rozumiem, że chcą dobrze, ale… Do cholery! Nie potrafią zrozumieć, że nigdy nikogo nie stracili, a co dopiero tak wyjątkową osobę, która była z tobą w zarówno dobrych jak i złych chwilach.
-W worku masz rękawice – mruknęła bezuczuciowo, a później – nareszcie – wyszła z mojej sypialni, jeśli sypialnią można było nazwać stary i dziurawy materac znaleziony prawdopodobnie na śmietniku.
-Okay, o której jest ta walka?
-Za jakieś piętnaście minut – wzruszyła ramionami, a na co przytaknęłam. Dziewiętnastolatka zarzuciła włosami i wykonała piruet na pięcie, ale zanim jeszcze wyszła powiedziała: -Mam nadzieję, że nakopią ci do dupy, Posrańcu – na moich ustach pojawił się chamski uśmieszek, kiedy wyszła kręcąc tyłkiem na lewo i prawo.
Ta laska jest niemożliwa – wkurwia mnie niemiłosiernie, a znam ją dopiero kilka godzin. Jezu, daj mi siłę do tej kobiety, bo prędzej czy później znów odbędzie się kolejny pogrzeb. Nie mówię, że specjalnie zakradnę się w nocy i uduszę ją za pomocą poduszki, ale wypadki chodzą po ludziach – a Liam nieraz wspominał, że za dzieciaka zdarzało mi się lunatykować. W każdym bądź razie, Lauren powinna zaopatrzyć się w jakieś szczególne środku bezpieczeństwa – mam na myśli zamykać drzwi swojego pokoju na klucz, albo założyć alarm.
Rozwiązałem supełek siatki, po czym wyjąłem z niej parę czarnych rękawic, które miały za główne zadanie chronić moje kostki od jakiś poważniejszych zadrapań. Włożyłem je na dłonie tylko, żeby przymierzyć – pasowały idealnie, jakby były zrobione specjalnie dla mnie na zamówienie. Zsunąłem ochraniacze, a później trzymając je w lewej ręce zbiegłem na dół, gdzie produkował się Cooperman – ten gość jest nie możliwy… Znowu rzucał kurwami, chujami, kutasami i skurwielami przez ten pieprzony telefon starając się załatwić jak najwięcej frajerów, chcących zapłacić jak najwięcej kasy za pokaz mieszanych sztuk walki – tutaj nazywają to The Beatdown. Obecnie miały zacząć się przygotowania do tego wydarzenia, ponieważ ten główny pokaz był ustalony na za dwa miesiące. Było dość dużo chętnych, dlatego najpierw musiały odbyć się kwalifikacje, aby wyłonić najlepszych – w końcu do zgarnięcia miało być około stu tysięcy dolarów. Wiedziałem, że wygram, ale jak przystało na kulturalnego i cywilizowanego człowieka postanowiłem stanąć do etapu przygotowań. Max mówił, że dziś będę walczył z jakimiś pięcioma gośćmi, a jeśli wygram przynajmniej z trzema to przechodzę dalej – oczywiście, Coop jest na tyle głupi, że wątpi w moje możliwości, ponieważ ja wygram, z każdym z tych słabeuszy.
-Jedziemy? – pokiwałem kilka razy pionowo głową. –Lauren, jedziesz z nami!? – wydarł się na całą pizdę prosto do mojego ucha – jakbym miał mało problemów. Straciłem dziewczynę, która nosiła w sobie moje dziecko, zostawiłem przyjaciół, żeby zapomnieć, a teraz jeszcze miałem stracić słuch! Co jeszcze, może utnie mi język, żebym wcale nie mógł się odzywać!? Bez żartów!
Na dół zbiegła wysoka Blondyneczka ubrana w jeansowe szorty, białą obcisłą koszulkę na cieniutkich ramiączkach, która tylko uwydatniała jej dość sporych rozmiarów biust oraz tenisówki. Blond fale opadały jej kaskadami na plecy oraz na piersi. Nie miała na sobie dużej ilości makijaży po za tuszem, który tylko wydłużaj już i tak długie rzęsy – w tym momencie kusiła całą sobą.
-Tsa, możemy jechać – mruknęła od niechcenia, a później całą trójką opuściliśmy tą zabitą dziurę dechami na rzecz jeszcze większej rudery, jaką był stary magazyn. Pomieszczenie było bardzo duże, ale to nie zmienia faktu, że było naprawdę zatłoczone co można jedynie zawdzięczać obecnym tutaj ludziom chcących pojarać się faktem, że kilka facetów będzie się napierdalało bez konkretnej przyczyny.
-Cooperman! – wszyscy przystanęliśmy, a następnie odwróciliśmy w stronę bruneta, który nawoływał nazwisko mojego przyjaciela. Przed nami stał nieco wyższy ode mnie chłopak, jednak moja postura w stosunku do jego była o niebo – a nawet kilka nieb – lepsza. Brązowe oczy biły w Coopa piorunami, które z czasem przeniosły się na mnie i Blondyneczkę. –Gdzie masz tą ciotę, Jacka?
-Mam nowego zawodnika, Parker – wychrypiał Max przeczesując swoje włosy na prawą stronę.
-Kogo? Tego lalusia!? – parsknął śmiechem prosto w moją twarz przy okazji opluwając mnie sporą ilością flegmy ze swojego krzywego ryja. –Myślałem, że stać cie na coś lepszego, no ale cóż… Max zaniżasz swoje priorytety – wzruszył rozbawiony ramionami. –Sparks, co powiesz na małą zabawę po walce?
-Ghh, jesteś obleśny Justin – odpowiedziała z odrazą na twarzy. –Nie zawyżaj swoich priorytetów, laski takie jak ja nie umawiają się z gośćmi twojego przekroju. Jestem zbyt zajebista na taką ciotę jak ty, po za tym ten Posraniec – kiwnęła głową w moim kierunku, dlatego zmarszczyłem brwi. Co ta idiotka znowu wymyśliła? –To mój facet – szybko złapała mnie za dłoń, ale sprawnie wyszarpałem swoją rękę z jej żelaznego uścisku – laska ma powera!
-Coś mi się nie wydaje, kochanie – poruszał znacząco brwiami. –Widać, że za tobą i twoją nie zamykającą się jadaczką nie przepada – dobra, ten gość jest chyba jasnowidzem. Czułem się świetnie z myślą, że utarł Lauren nosa, ale kiedy poczułem na sobie jej błagające spojrzenie postanowiłem –mimo niechęci do jej osoby oraz wszystkiego co miało z nią związek – udzielić jej pomocy. Jednym sprawnym ruchem złapałem za jej nadgarstek, po czym przyciągnąłem do siebie. Trzymałem ją pewnie w pasie, a kilka sekund później złączyłem nasze wargi w spontanicznym pocałunku, który od razu odwzajemniła. Nie chciałem robić scen, ani odnosić się z tą ściemą publicznie, ponieważ jestem zdania, że skoro ludzie chcą sobie pooglądać jakiegoś pornosa powinni mi za to zapłacić, bo za darmo niczego nie dostanie się w tym snobistycznym świecie pełnym kłamstwa, używek, nielegalnych wyścigów oraz przemocy. Odsunąłem się od niej na dość sporą odległość i przypatrywałem się reakcji tego altromondo. Parker był prawdziwie wkurwiony, a najlepsze było to, że wcale nie na mnie tylko na Sparks.
-Co się gapisz, kutasie? Mówiłam, że to mój chłopak, a teraz wypierdalaj szukać dobrego dentysty, bo jak Harry ci przypierdoli na macie będziesz zbierał zęby, a lekarz nie będzie wiedział czy twój ryj to ryj czy może cipka! – okay, ta idiotka chyba zbytnio się wkręca w grożenie innym co prawdopodobnie odbije jej się czkawką, a ja już więcej jej nie pomogę w zwodzeniu jakiegoś kretyna , z którym mam za niedługo walczyć.
Naburmuszony Justin poszedł w stronę tłumu, który przywitał go jak sławnego aktora dobrze dochodowych filmów akcji.
-Lauren, następnym razem daruj sobie takie sceny – warknął jej kuzyn, a ona wywróciła tylko teatralnie oczami.
-Dzięki, Harry – posłała mi szeroki uśmiech, który na całe szczęście miałem możliwość zgasić. Ten dzień jest całkiem przyzwoity pomijając przyjazd tutaj z tą Blondyneczką, którą teraz miałem ochotę wkurwiać.
-Więcej tego nie rób – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. –Nie wmawiaj jakimś pedałom, że jesteśmy razem, ogarniasz? – dokończyłem wrednym tonem, a ona jedynie prychnęła pod nosem i odeszła w nieznanym mi kierunku.  
-Sory za nią stary, ale to jej były – przytaknąłem, a potem razem z Coopem poszliśmy w kierunku zbiorowiska. Ludzie głośno kibicowali dwóm okładającym się dryblasom, z którego jeden był strasznie niski, a drugi wyglądał w porównaniu z nim jak King Kong. Co śmieszniejsze… Ten cherlawy człowieczek wygrał przez nokaut! Zaczynam wątpić w system. Sędzia uniósł jego rękę w geście zwycięstwa, a zapowiadający zaczął mówić:
-Kolejny zmierzy się Ryan Fehler i Harry Davids – z tłumy wyszedł jakiś blondasek, który zaczął odwalać popisy.
-Dowal mu – usłyszałem warknięcie przy uchu, a kilka sekund później oprzytomniałem. Ludzie gapili się na mnie, dlatego bez skrępowania zdjąłem koszulkę, którą podałem Max’ owi i założyłem rękawice. Zrobiłem kilka kroków do przodu, żeby stanąć naprzeciwko przeciwnika, który był nieco wyższy ode mnie, jednak nie na tyle umięśniony. Przeczesałem włosy, które wpadały mi do oczu, a potem stuknęliśmy się rękawicami. Cofnęliśmy się na kilka kroków, a gdy sędzia dał sygnał zaczęliśmy widowisko. Koleś zbliżył się do mnie, po czym wymierzył – a raczej chciał – pierwszy cios, którego uniknąłem dzięki szybkiemu refleksowi. Uderzyłem go w klatę, dlatego odrzuciło go trochę do tyłu, a ja wykorzystałem okazję i kopnąłem go w twarz z pół obrotu tym samym nokautując. Tłum ucichł – wszyscy gapili się teraz na mnie.
-Kto następny? – zapytałem niewzruszony, a z zbiegowiska pewnym siebie krokiem wyszedł jakiś rudzielec.
-Zrobię ci krzywdę, chłopczyku – parsknąłem śmiechem.
-Zobaczymy kto będzie płakał – wymierzył mi podbródkowy, którego niestety nie uniknąłem. Szczęka bolała mnie niemiłosiernie, ale nie jestem ciotą – dam radę skopać mu dupę, a za to co mi teraz zrobił to rozkurwię mu łeb!
Już po pierwszych sekundach starcia z nim wiedziałem, że jest bokserem, ponieważ używał tylko rąk, dlatego postanowiłem to wykorzystać. Wybiłem się i zrobiłem nad nim salto, a później zacząłem swój pokaz okładałem go, a kiedy orientowałem się, że chce wziąć odwet zaczynałem skakać żeby uniknąć ciosów. Ludzie zmienili front i zaczęli dopingować mnie, co jeszcze bardziej mnie nakręcało. Powoli jednak zaczęła mnie nudzić ta zabawa w kotka i myszkę, dlatego wykonałem Superman Punch tym samym go nokautując. Zupełnie inaczej uporałem się z kolejnymi przeciwnikami, ponieważ przyszło to zupełnie łatwo. Zostało mi tylko jedno starcie, a kiedy zobaczyłem kto jest moim rywalem… Cóż tym razem nie odpuszczę dopóki go nie zabiję.
-No kogo ja widzę, gdzie ta twoja mała dziwka? – zakpił, a ja zacisnąłem dłonie w pięści. Nikt nie miał prawa jej tak nazywać, a już w zupełności nie ten frajer, który na ostatnich wakacjach chciał skrzywdzić Annę.
-Stul pysk – wycedziłem przez zęby. –Nawet nie waż się o niej myśleć.
-Pewnie cie olała, każda taka jest, a ty naiwny myślałeś, że… - nie wytrzymałem i rzuciłem się na niego. Okładałem go wszystkim czym tylko potrafiłem. Już nie byłem tak opanowany, a moje ciosy były bardzo chaotyczne nawet jeśli trafiałem rywala. Cały czas przed oczami miałem to jak ostatnio chciał ją skrzywdzić, jak brudnymi łapami szarpał za nadgarstek mojego Kwiatuszka… Wstąpił we mnie sadysta, którego nic i nikt nie mógł powstrzymać. Twarz blondyna z każdym uderzeniem jakie mu zadałem przybierała coraz więcej ran, z których sączyła się czerwona ciecz, a skóra powoli przybierała barwę fioletu. Ludzie zaczęli panikować, a Cooperman bezskutecznie starał się tak jak sędzia odciągnąć mnie od tej szuji. Wpadłem w trans i nikt nie potrafił temu zapobiec, po za oczywiście Anną czy chociażby Liamem.
-Davids, do kurwy zabijesz go! – krzyczał Max. –Lauren, może byś pomogła!? – nie zwracałem uwagi na to co mówił czy kogo wołał i prosił o pomoc.
-Harry – usłyszałem nad uchem, a czyjeś drobne dłonie złapały mnie i pasie. Szarpała, ale nie umiała sobie dać ze mną rady. –Harry, przestań! – wrzasnęła, a ja przestałem. Anna tak samo się do mnie zwracała. Z jej pomocą wstałem i zbadałem sytuację, do której doprowadziłem. Blondyn leżał cały we krwi oraz nieprzytomny. –Co ci się stało, panie opanowany!? – umieściła dłonie na mojej klatce piersiowej, a później z całej siły odepchnęła. –Mogłeś go zabić, Posrańcu! – zlustrowałem ostatni raz całe towarzystwo i odszedłem. Nie wiem dokąd szedłem, a jedyną rzeczą, którą zdołałem zabrać była moja koszulka. Stawiałem kolejne kroki przed siebie zostawiając za sobą cały ten syf, którego się dopuściłem.
-Teraz się laleczko zabawimy! – zarechotał jakiś typek z zaułka, dlatego z czystej ciekawości postanowiłem tam zajrzeć. Dwaj idioci dobierali się do jakiejś dziewczyny, która skulona oraz zapłakana siedziała pod murem obejmując swoje nogi dłońmi.
-Zostawcie mnie – pociągnęła noskiem. Mimo gównianej sytuacji w jakiej teraz się znalazła wyglądała prześlicznie. Postanowiłem jej pomóc, bo nie miałem nic konkretnego do roboty, po za tym nie pozwolę, żeby jakieś kutasy znęcały się nad biedną dziewczyną.
-Ej, posrańce! – obaj jak na komendę odwrócili się w moją stronę. –Zostawcie panią, jak ładnie prosi.
-Zjeżdżaj gówniarzu, to nie twoja sprawa – żachnął i wrócił do brunetki. Zignorował mnie, a tego się nie robi! Podszedłem bliżej niego i jego kumpla, po czym odciągnąłem tego mądralę i z całej siły przyłożyłem mu w mordę.
-Co ty odpierdalasz chłopczyku?! – wrzasnął ten drugi nie kryjąc oburzenia. Chciał mnie uderzyć, ale nie wyszło mu to i właśnie on leżał nieprzytomny na glebie.
-Chodź – pomogłem wstać nastolatce, która z lekką obawą przyjęła moją pomocną dłoń. –Jak się nazywasz?
-J- jestem Ta- Taylor – wytarła zapłakane oczy wierzchem ręki, a później dokładnie mi się przyjrzała. Jej brązowe tęczówki przeszywały mnie, co absolutnie mi nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie- podobało mi się to. Była podobna do Anny… Niemalże identyczna. –Dziękuję za pomoc –mruknęła ze spuszczoną głową.
-Nie ma za co dziękować, przecież każdy zareagowałby tak samo – wzruszyłem ramionami.
-I tu się mylisz, ludzie są podli.
-Tsa, wiem coś o tym – mruknąłem pod nosem, jednak ona prawdopodobnie to usłyszała, ponieważ znów na mnie patrzyła ze marszczonymi brwiami. –Nieważne… Chodź odprowadzę cię do domu – złapałem za jej nadgarstek z czystego przyzwyczajenia, ponieważ tak samo robiłem z Evans. Taylor jednak zaparła się nogami i nie pozwalała mi na żaden konkretny ruch wobec niej. –Coś się stało? – byłem całkowicie zmieszany. Nie wiedziałem co ta dziewczyna wymyśliła, ale jedyne czego byłem pewien to, że ma nasrane w głowie zupełnie jak mój Kwiatuszek.
-Ja sama trafię.
-Coś mi się nie wydaje – puściłem jej rękę, po czym skrzyżowałem swoje rami nam na klatce piersiowej. –Co jest?
-Nic.
-Mów, przecież widzę.
-O Jezu – westchnęła głośno, jakby znudzona rozmową ze mną.- Matka wyrzuciła mnie z domu, mój chłopak chciał mnie przed chwilą zgwałcić i nie mam dokąd pójść, szczęśliwy?!- oburzyła się, ale wyglądała uroczo.
-Nawet nie wiesz jak bardzo, chodź pomieszkasz u mnie – a raczej u Maxa razem ze mną i tą wariatką Lauren. Chryste panie! Nie zwracając uwagi na jej próby zatrzymania mnie jednym sprawnym ruchem przerzuciłem ją sobie przez ramię i szedłem w kierunku tej rudery Coopa. Brunetka waliła piąstkami w moje plecy, ale przypominało to bardziej masaż, bo siły miała tyle co kot napłakał.
-To jest porwanie! Puszczaj mnie! – nie reagowałem na jej teksty, aż do czasu kiedy się uspokoiła i stukała palcami znudzona w moje łopatki. –Jak masz na imię?
-Harry.
-Dlaczego mi pomagasz?
-Bo przypominasz mi kogoś bardzo ważnego – nie wiedziałem dlaczego, ale zacząłem się przed nią otwierać mimo, że wcale nie chciałem, żeby ktokolwiek wiedział o tej tragedii jaka mnie dotknęła.
-Kogo?
-Moją byłą dziewczynę.
-Zerwała z tobą – stwierdziła, na co prychnąłem pod nosem. Gdyby ze mną zerwała, ale nadal by żyła to bym tak nie zareagował!             
-Umarła.
-Przepraszam, nie powinnam…
-To… Po prostu nikomu o tym nie mów, okay?
-Dobrze – postawiłem ją przed wejściem, a później otworzyłem drzwi i pociągnąłem za sobą. W salonie siedział Max oraz jego wkurwiająca kuzyneczka, która wlepiała oczy w telewizor. –Cooperman- chłopak odwrócił się do mnie przodem, a kiedy zobaczył niziutką istotkę obok mnie był wściekły.
-Kto to do kurwy jest i co tutaj robi!? – wrzasnął, a Tay zatrzęsła się.
-Idź to góry, drugie drzwi po lewej, ja zaraz przyjdę – brunetka przytaknęła, a później wbiegła po schodach. –Pomieszka z nami przez jakiś czas, potem się wyniesiemy.
-My?! – zdziwiła się Blondyneczka. –Od kiedy taki „porządny” facet jak ty zabiera do domu przybłędy?!
-Zamknij się, kretynko! Mam cie dość, cały czas zachowujesz się jakbyś pozjadała wszystkie rozumy, do wkurwiające! A co do Taylor – Zostaje. 
 _______________________________________________
No więc mamy już rozdział trzeci, w którym pojawiły się dwie nowe postaci - Taylor (której wygląd postanowiłam nieco zmienić) oraz Justin. 
Wiem, że na razie to opowiadanie wieje nudą, a rozdział pojawia się opóźniony, ale jak wszyscy wiem początki są mega trudne. 
Dziękuję wam za komentarze, wejścia i całą resztę do dla mnie naprawdę dużo znaczy. Dziękuję również Jesice Evans za nominację, ale nie chce mi się zbytnio robić o tym notki. 
Cóż... Następny rozdział powinien być bardziej ciekawy, a wy możecie mnie zmotywować komentarzami. 
Buźka, miśki ;**