piątek, 26 grudnia 2014

1. Don't let me go







Harry

Za oknem było szaro, a padające krople deszczu uderzały o parapet wprawiając mnie tym samym w jeszcze podlejszy nastrój. Nie wiedziałem jak miałem się czuć po tym co stało się trzy dni temu – Anna umarła w moich ramionach, a ci cholerni lekarze nie mogli nic zrobić. Dostałem list od doktora prowadzącego, który napisała kilka godzin wcześniej Evans. Czytałem tą kartkę dobre trzydzieści razy i nadal nie potrafiłem pojąć, że nie mogłem jej pomóc. Byłem tak ślepy, że nawet nie zauważyłem jak bardzo wygłodzona była. W sumie to nie była tylko jej wina, nie radziła sobie sama, a nie chciała nikogo martwić swoim stanem – i właśnie to mam jej za złe, że nic mi nie powiedziała. Że przemilczała fakt, że nigdy nie będziemy razem na zawsze, nigdy nie będziemy mieli dziecka i rodziny, którą planowaliśmy kiedyś założyć.
Otarłem wierzchem dłoni oczy, z których znów zaczęły wylewać się łzy. To najgorsza rzecz, jaka kiedykolwiek mogła mnie spotkać w tym popapranym życiu – straciłem dziewczynę, którą kochałem i która kochała mnie. To było okropne, a strata rodziców, problemy z prawem oraz lewe interesy były w porównaniu z tym błahostkami.
Zapiąłem ostatni guzik czarnej koszuli i przeczesałem włosy ręką układając je byle jak. Wyglądałem jak wrak człowieka – byłem wrakiem. Moje oczy były podkrążone jak wtedy, gdy dowiedziałem się, że rodzice umarli, a ja pierwszy raz sięgnąłem po narkotyki – pamiętam jak Liam się na mnie wydzierał i mimo, że miałem trzynaście lat wiedziałem, że robię źle, ale potrzebowałem jakiejś ucieczki od tego syfu. Teraz znów dopadał mnie taki sam stan – nie wiedziałem jak dalej bez niej żyć. Anna była moją opoką, wspierała, nie osądzała i martwiła się o mnie. Była nie tylko moją dziewczyną, ale również przyjaciółką, którą źle potraktowałem. Nie potrafię sobie tego wybaczyć, ale niezmiernie się cieszę, że ona mi przebaczyła – miała naprawdę wielkie serce.
-Hazz, jesteś gotowy? – do mojej łazienki wtargnął ten kretyn Liam. Przez ostatnie cholerne dni nie dawał mi spokoju, cały czas ciągał mnie po klubach i kazał pić jakbym chciał, żebym jeszcze bardziej się stoczył – co prawdopodobnie nie było już możliwe. Straciłem sens życia, nie potrafię funkcjonować bez mojego Kwiatuszka.
-Nie – oparłem dłonie o umywalkę i spuściłem głowę głośno wzdychając. –Ja nie dam rady bez niej – prychnąłem kpiącym śmiechem. Byłem żałosny, mogłem mieć na pęczki dziewczyn, ale mój problem był zupełnie inny – moja jedyna właśnie umarła zostawiając mi jakiś cholerny list, który jeszcze bardziej wszystko spieprzył.
-Po pogrzebie pójdziemy do klubu i…
-Nie chcę chodzić po tych jebanych klubach! Moja dziewczyna umarła, a ty chcesz, żebym wyrywał inne i chlał jak alkoholik! – wrzasnąłem, odpychając się od zlewu. Byłem wściekły, że mój brat był tak bardzo ślepy. –Czy ty możesz to pojąć, czy jesteś aż tak bardzo pojebany!? Nie chcę nigdzie wychodzić, rozumiesz?! Jedyne czego pragnę to leżeć w łóżku i użalać się nad sobą, bo ona odeszła, a w ramach pożegnania dała mi jakiś pieprzony list, który zjebał mi całą konstrukcję. Mogłem coś zrobić, Liam – jęknąłem żałośnie i opadłem na ziemię. –Ale nie, przecież popierdolony Harry zawsze zauważa tylko czubek własnego nosa, nawet nie spostrzegłem, że moja dziewczyna ma pieprzoną anoreksję – po moich policzkach znów zaczęły spływać te cholernie słone łzy. Ciemny blondyn nic mi nie odpowiedział, a jedynym co zrobił było zejście do mojego poziomu i braterski uścisk.
-Będzie dobrze, ułoży się – co za podły kłamca! –Nie zostawię cię, tak jak po śmierci rodziców – oczywiście, że mnie nie zostawisz, ponieważ jesteś moim bratem!
-To zupełnie inna sytuacja, ona była… - głos zaczął mi się łamać, a najgorsze było to że nie mogłem z tym nic zrobić… A może wcale nie chciałem? Pierwszy raz pragnąłem pokazać światu tego uczuciowego frajera, którego w sobie stłumiłem. Chciałem pokazać wszystkim dookoła jak bardzo cierpię oraz jak moje życie się spieprzyło. –Ją naprawdę kochałem.
-Harry… - niedane mu było dokończyć, ponieważ przerwał mu dźwięk klaksonu samochodu. –Chodź, Zayn przyjechał – nie widziałem nawet sensu w tym, żeby kłócić się z Malikiem. Miałem w dupie, że kilka lat temu zaliczyć tą zdzirę, w sumie to mu to wybaczyłem już dawno temu, ale nie chciałem, żeby ukradł mi Annę. Nie mogłem pozwolić, żeby znów zbliżył się do mnie jako przyjaciel i sprzątnął Evans sprzed nosa. Najzwyczajniej w świecie bałem się, że ją stracę.
Niechętnie podniosłem się z podłogi z pomocą Davidsa i zszedłem na parter, gdzie w korytarzu stał Zayn. Mulat był ubrany na czarno, a jego włosy standardowo były ułożone starannie.
-Jak się czujesz, stary? – w jego głosie dało się wychwycić współczucie, ale najbardziej dominował smutek, ale co się dziwić? Przecież coś ich łączyło – były to w prawdzie jakieś trzy, cztery miesiące, ale to zawsze się w pewnym sensie liczy.
-Jak gówno – mruknąłem bez jakichkolwiek emocji. –Jedźmy już, chcę to mieć za sobą – postawiłem pierwszy krok w kierunku drzwi, kiedy jeden z tych idiotów mnie zatrzymał. Zrzuciłem jego dłoń z mojego barku, a następnie się odwróciłem. Zmroziłem Zayna spojrzeniem za ten gest, przecież nie mogliśmy się spóźnić! Nie wypada!
-Wszystkiego najlepszego – zmarszczyłem brwi, a on podał mi średniej wielkości pakunek. Byłem skołowany, przecież nie mam dziś…  -Zapomniałeś o własnych urodzinach? –zdziwił się, a ja tylko przewróciłem oczami. Cóż… Też jestem rozczarowany swoją sklerozą, bo przecież tylko moja dziewczyna umarła, mój świat legł w gruzach, a życie straciło sens – czuję się paskudnie z faktem, że całkowicie wyleciała mi z głowy data moich urodzin, które przypadły w dniu pogrzebu tej małej egoistki.
-Dzięki – odłożyłem owinięty prostokąt na komodę, a kilka sekund później wreszcie wyszliśmy z domu na deszcz oraz chłodne powietrze. Wsiedliśmy do samochodu, a potem Malik odpalił silnik i kierował się w stronę cmentarza.
W radiu leciały same przygnębiające piosenki, co sprawiało, że miałem nieodpartą ochotę rozpierdolić jego sprzęt na miliony drobnych kawałków. Piosenka Passenger Let Her Go była najgorszym możliwym trafem jaki mogli w tym momencie puścić na stacji. Boże, jaką miałem ochotę to rozjebać!
Auto zatrzymało się po dziesięciu minutach pod kwiaciarnią, w której zamawialiśmy bukiety. W trójkę wysiedliśmy, a następnie weszliśmy do lokalu. Kobieta za ladą powitała nas uprzejmym uśmiechem, którego żaden z nas nie odwzajemnił.
-W czym mogę pomóc? – to jakieś żarty?! Byłem tutaj dwa dni temu i prosiłem, żeby zrobiła mi wiązankę  z tych cholernych stokrotek, które Anna kochała, a ten babsztyl wyjeżdża mi z tekstem: W czym mogę pomóc? To szczyt niekompetencji!
-Przyjechaliśmy po wiązanki na pogrzeb naszej przyjaciółki – zaczął na spokojnie Liam. Nienawidziłem i gardziłem tym jego opanowaniem. Jak mógł być tak spokojny i do tego w takiej sytuacji?!
-Oh, panowie Davids i Malik? – przytaknęliśmy, a ona bez słowa ruszyła na zaplecze by po chwili wrócić z kwiatkami. Zapłaciliśmy, a następnie wyszliśmy by znów wsiąść do czarnego Audi Malika. Mulat tym razem obrał nasz ostateczny cel podróży.
Na cmentarz ubyliśmy dokładnie o dwunastej pięć, co świadczyło tylko o tym, że cała uroczystość się już zaczęła, a my jak debile się spóźniliśmy! To tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, jak bardzo żałośni oraz bezmyślni jesteśmy, jacy z nas ignoranci.
Szybko wysiadłem z wozu i niemalże pobiegłem w stronę zbiorowiska ludzi, którzy już się tam zebrali. Stanęłam obok dziewczyny, która była prawdopodobnie w ciąży oraz kolesia, który właśnie podawał jej chusteczki, aby mogła otrzeć łzy. Wszyscy stali pod parasolami, jedynie ja oraz ustawiwszy się obok mnie Zayn i Liam nie mieliśmy takich cudów. Po lewej stronie księdza, który głosił jakieś daremne kazanie o tym, że śmierć jest czymś naturalnym – co było absurdem, ponieważ wiele ludzi samemu decyduje o czasie oraz sposobie odebrania sobie życia – i na pewno spotkamy się z Anną w niebie – wątpię w to, straciłem wiarę we wszystko, a już w szczególności w Boga, który mi ją zabrał-  stali rodzice mojego Kwiatuszka. Mama Anny wyglądem przypominała mnie – była tak samo smutna, wyczerpana oraz zagubiona jak ja. Kobieta wylewała strumienie łez, przez co jej makijaż spływał brudząc jej policzki, natomiast Evans tulił do siebie swoją żonę i próbował ją uspokoić, co jemu samemu przychodziło z trudem.
-Stary, jak się czujesz? – poczułem na ramionach ręce, które zaczęły lekko je masować. Po głosie rozpoznałem, że osobą, która teraz zadawała te beznadziejne pytania był mój przyjaciel Kyle.
-Powtarzam, po raz trzeci dzisiejszego dnia – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. –Moja dziewczyna umarła, a ja czuję się jak gówno.
-Będzie dobrze.
-Pieprzenie – mruknąłem. –Za jakiego frajera mnie macie? – starałem się nie krzyczeć i nie robić scen zwłaszcza w tych okolicznościach. –Nie jestem jakimś gówniarzem, któremu wmówicie, że jego mamusia poszła do nieba. Mam dziewiętnaście lat, nie jestem głupi, a ona nie żyje – bez żadnych słów wyjaśnień odeszłam od nich. Nie miałem zamiaru tłumaczyć im, dlaczego tak bardzo przeżywam jej stratę oraz jak wygląda moje samopoczucie w danej chwili.
Byli gorsi od psychologów lub lekarzy, z którymi miałem do czynienia, gdy straciłem rodziców. Codziennie mnie nachodzili co zawdzięczam tylko i wyłącznie Liamowi – przez niego nie miałem życia dopóki nie poznałem Anny. To dzięki niej pojąłem, że moje zachowanie nie zwróci mi rodziców. To ona zawsze potrafiła mnie zrozumieć i doprowadzić do porządku.
- Prochem jesteś i w proch się obrócisz, ale Pan cię wskrzeszy w dniu ostatecznym. Żyj w pokoju – wziął na łopatkę odrobinę ziemi, a później wrzucił ją do dziury, gdzie znajdowała się już brązowa trumna. Kapłan udał się w stronę wyjścia, a obecni zaczęli podchodzić i zasypywać szufelką. Moje serce znów pękło, a oczy zaczęły piec. Nie zwracając uwagi na aurę usiadłem pod drzewem i oparłem głowę o kolana, a nogi owinąłem ramionami. Łzy znów zaczęły spływać po moich policzkach, a ja zacząłem się nad sobą użalać.
-Harry – mama Anny prawdopodobnie stała teraz nade mną i… Sam nie wiem po co to robiła. Może oczekiwała czegoś ode mnie? Niestety nie byłem w stanie jej niczego obiecać, nie widziałem w tym sensu. Po co składać obietnice, skoro i tak prędzej czy później się je złamie? Anna też tak robiła, a ja nie chciałem żyć jak ona… Nie chciałem być kłamcą oraz egoistą, który myślał tylko o sobie. Który dawał wszystkim przysięgi, a następnie robił wszystko żeby było lepiej tylko jemu – robiłem to i dalej robię, ale nie mydlę ludziom oczu i nie daję nadziei na lepsze jutro. –Jak się trzymasz? – kobieta przykucnęła obok mnie, a później najzwyczajniej mnie przytuliła, co w tej sytuacji było czymś pięknym. Potrzebowałem tego, ale żaden z tych geniuszy na to nie wpadł – woleli chodzić i pytać co ze mną, a matka Anny pocieszyła mnie mimo, że wychodziło jej to cholernie źle.
-Nie przeżyję bez niej – wtuliłem się w nią bardziej i płakałem w jej ramię. Nigdy nie czułem się tak słaby, nigdy nikogo tak mocno nie kochałem, a teraz…
-Csi – gładziła moje plecy. –Damy sobie radę.
-Ja nie… Ja wyjeżdżam – mruknąłem, a potem odepchnąłem ją od siebie. Wstałem i otrzepałem spodnie z garnituru, po czym bez żadnych wyjaśnień poszedłem w stronę kopca, na którym zgromadzeni układali wiązanki. Położyłem bukiet z czarną wstążką na samym dole i odwróciłem się na pięcie odchodząc do przyjaciół, którzy czekali już przy samochodzie.
Wszyscy trzej opierali się o maskę i palili, na ich nosach spoczywały czarne okulary.
-Przejebane – mruknął Malik. –Kochałem ją, jak bardzo kurewsko to brzmi… Znowu mu to zrobiłem- westchnął.- Jestem chujem – odepchnął się od maski, a później rzucił peta na asfalt i zadeptał butem.
-Nie jesteś chujem – wypuściłem głęboko powietrze. –Pomagałeś jej, kiedy ja ją zostawiłem.
-Nie pomagałem jej, nadal nie jarzysz?! – zakpił. –Ja ją tylko ruchałem, żeby zrobić ci na złość, a ty… Kurwa, nie rozumiem cie – pokiwał głową na boki dalej nie dowierzając w moją postawę.
-Było minęło, stary – wzruszyłem ramionami.
-A co z Cassie?
-Była zdzirą, tyle z nią. Zawieź mnie do domu – dziewiętnastolatek przytaknął, a potem wsiedliśmy do samochodu. Mój przyjaciel odpalił silnik, po czym zabrał nas z tego cholernego cmentarza. Jechaliśmy w absolutnej ciszy, a jedynym dźwiękiem jaki nam towarzyszył były nasze oddechy oraz cicha melodia wydobywająca się z radia.
Równo po trzydziestu minutach byliśmy pod moim domem – bylibyśmy wcześniej, ale cholerne korki nam to utrudniły. Jak pocisk wyszedłem z auta Zayna i niemalże wbiegłem do domu. Złapawszy pakunek z komody, przeskakiwałem stopnie schodów tylko po to, żeby dostać się do mojej sypialni, aby zaszyć się w niej na resztę dnia.
Zakluczyłem drzwi, a później rzuciłem się na łóżko, po czym wyjąłem komórkę z kieszeni. Odblokowałem ekran i zacząłem obracać urządzenie w dłoni, zastanawiając się czy powinienem do niego dzwonić. Aż w końcu uznałem, że nie mam już nic co mógłbym stracić, dlatego sięgnąłem do szuflady szafki nocnej i wyjąłem wizytówkę, z której wpisałem numer i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Czekałem cierpliwie, kiedy odbierze, jednak minął pierwszy sygnał, potem drugi, kolejno trzeci i czwarty, a ja straciłem nadzieję, już miałem się rozłączyć, gdy usłyszałem ten charakterystyczny głos mówiący zachrypnięte Haalo?…

 ____________________________________________
Tym oto sposobem mamy pierwszy rozdział, jak wam się podoba? Harry pogodził się z Zaynem, a już za niedługo pojawi się reszta bohaterów tj. Lauren. 
Chcę wam jeszcze życzyć spóźnione Wesołych Świąt ;**

2 komentarze:

  1. Z kim On gada? Co dostał? Po przeczytaniu rozdziału było jedno wielkie WDF? Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam i wenki życzę :*
    Emily Rose Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejej no wow
    Jestem ciekawa co dalej
    Hmmm
    Ściskam Mela
    :*

    OdpowiedzUsuń