Harry
Obudziłem
się z niewielkim ciężarem na klatce piersiowej, dlatego otworzyłem oczy, aby
zorientować się w zaistniałej sytuacji. Malutka brunetka leżała wtulona we
mnie, a mój puls odrobinę przyśpieszył. Nie mogłem uwierzyć, że ją spotkałem i
w dodatku w takich okolicznościach… Można powiedzieć, że uratowałem jej tyłek
nie tylko od gwałtu, ale również od spania na ulicy.
Taylor
była zniewalająco podobna do Anny, dlatego czułem nieodpartą chęć pomagania
jej. Nie chciałem, żeby przechodziła przez to samo co Evans, ba! Nie mogłem do
tego dopuścić, a po jej kruchej oraz drobnej budowie ciała mogę tylko błagać,
żeby nie była chora na jakąś anoreksję czy coś z tych rzeczy.
Brązowe
włosy dziewczyny zasłaniały jej całą twarz, dlatego nie potrafiłem się opanować
i musiałem je odgarnąć. Kiedy opuszki moich palców zetknęły się z jej delikatną
skórą, dziewczyna niespokojnie drgnęła. Nie miałem w planach robienia jej
jakiejkolwiek krzywdy, chciałem dla niej jak najlepiej.
Brunetka
otworzyła powoli powieki, a później zadarła głowę do góry i spojrzała na mnie.
Posłałem jej koślawy uśmiech, który niestety nie był szczery mimo, iż bardzo chciałem,
żeby było inaczej.
-Przepraszam,
że na tobie spałam – mruknęła zawstydzona, o czym świadczyły jej zaróżowione
policzki. Wyglądała tak niewinnie, niczym Aniołek. –Dziękuję za
przenocowanie, ale będę się już zbierać – szybko podniosła się i podeszła do
skurzonego fotelu, na którym leżały jej szorty. Wsunęła na nogi spodenki i już
miała wychodzić, ale ja musiałem ją zatrzymać, dlatego gwałtownie poderwałem
się z materaca i złapałem za jej chudy nadgarstek.
-Zostań.
-Nie
chcę ci się narzucać, po za tym twojemu przyjacielowi i dziewczynie nie podoba
się, że mnie tutaj przyprowadziłeś – oznajmiła ze spuszczoną głową… Czekaj, ona
powiedziała dziewczynie?!
-Ta
idiotka nie jest moją dziewczyną, a Max… Walczę dla niego, dlatego nie ma nic
do gadania, bo mogę go wysłać na samo dno i będzie siedział do usranej śmierci
w długach.
-Mówisz
poważnie? – uniosła na mnie swoje brwi, a ja szybko potwierdziłem moje
wcześniejsze słowa. –Walczysz w Street Fight? – zdziwiła się.
-Nie,
walczyłem w Street Fight w Londynie, tutaj biorę udział w The Beatdown –
dziewczyna zasłoniła sobie usta dłonią, aby stłumić pisk przerażenia. –Coś nie
tak? –jej zachowanie całkowicie wypiło mnie z rytmu i sam byłem zmieszany. Co
do cholery było nie tak z tym pieprzonym The Beatdown i czego Cooperman mi nie
mówi?
-Życie
ci nie miłe, Harreh? – o dziwo z jej ust określenie Harreh brzmiało
całkiem ładnie, nie to co z jadaczki Blondyneczki, która wszystko mówiła
nie tak – jej akcent był dziwny, a i źle nakładała nacisk, bo zamiast na
ostatnie h robiła to z r. Lauren jest… W sumie nie wiem jak
określić jej osobę, ponieważ nigdy w swoim życiu nie spotkałem tak irytującej,
bezczelnej, aroganckiej, zarozumiałej, pedantycznej, zaborczej, nonszalanckiej,
popieprzonej, obłąkanej, natarczywej… Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność,
ale nie mam na to czasu, ani ochoty, dlatego powiem jedynie, że Sparks jest
szajbuską i zamierzam trzymać się od niej jak najdalej. –Wiesz, że ostatnim
razem Parker tak brutalnie pobił jednego chłopaka, że to teraz musi uczęszczać
na rehabilitacje, bo nie odzyskał czucia w nogach. Ma problemy z kręgosłupem, a
ty… Jak można być tak lekkomyślnym? – prychnęła z zdziwienia.
Kolejna
cecha, która łączy ją z moim Kwiatuszkiem – brzydzi się przemocą. Anna
od samego początku naszej znajomości była niezadowolona z faktu, że biorę
udział w walkach ulicznych i uparcie namawiała mnie, abym zrezygnował, ponieważ
to naprawdę niebezpieczna zabawa, która kiedyś odbije mi się czkawką.
Oczywiście zapominała, że trenuję od trzynastego roku życia, miała głęboko w
poważaniu fakt, iż to sprawia mi przyjemność – wolała, gdy siedziałem z nią na
kanapie i przytulałem. Nienawidziła faktu, że ktoś może mnie skrzywdzić w
ringu, bo jak to mówiła: „Gdy widzę jak cie leją, boli mnie serce”. Tęsknię
za nią.
-Tay,
chociaż ty mnie nie osądzaj, okay? – brunetka pokiwała głową na boki, a później
zeszliśmy na dół, gdzie przy stole siedziała Blondyneczka z Coopem.
Oboje zajadali śniadanie, dlatego przyłączyliśmy się do nich. Jedliśmy w
absolutnej ciszy, ale czułem, że ta wariatka wierci mi dziurę w głowie.
-Jak
długo ona tutaj zostanie? – wycedziła wreszcie przez zaciśnięte zęby.
-Jak
długo będzie chciała.
-To
nie jest przytułek dla bezdomnych, Posrańcu! – uniosła się niczym
królowa dramatu, do której wiele jej nie brakowało… W sumie, nic jej nie
brakowało – była cholerną zołzą i robiła aferę z niczego. Chciała jedynie się
pokłócić i wyprowadzić mnie z równowagi, bo jej dzień nie zaliczałby się do
udanych.
-Zamknij
się, Lauren – warknąłem.
-Ona
ma rację, Harreh – oczy Sparks rozszerzyły się do wielkości piłeczek
pingpongowych na to zdrobnienie. –Powinnam już pójść, jeszcze raz ci dziękuję
za…
-Tay,
przestań pieprzyć i siadaj – pociągnąłem ją za nadgarstek, z powrotem
usadawiając na krześle. Brunetka posłała mi błagalne spojrzenie, abym tylko
pozwolił jej odejść, bo źle czuła się w towarzystwie Lauren… Zresztą ja też
czułem odrazę, gdy ją widziałem, ba! Chciało mi się rzygać, kiedy tylko te
cholerne oczy wlepiały się we mnie z furią. –Po prostu… Ignoruj Lauren, kiedyś
jej się to znudzi – wzruszyłem ramionami.
-Ty
kutasie! – odsunęła z impetem krzesło, a później trzasnęła pięściami w blat
stołu. –Jesteś niczego niewartym kawałkiem skurwiela, który ma tak nasrane w
głowie, że nawet nie potrafi przestać bić kolesia, który niczym ci nie zawinił!
-Zawinił
– mruknąłem pod nosem, ale ona tego nie usłyszała. Teraz był monolog, w którym
uświadamiała mnie w przekonaniu jakim to jestem złym oraz niewdzięcznym
człowiekiem.
-Prawie
go zabiłeś! Jesteś tak popierdolony, że aż w głowie się nie mieści jak twoi
starzy mogli stworzyć coś tak prymitywnego jak ty! – teraz naprawdę przegięła i
zauważył to nawet Max, który zmroził ją wzrokiem.
-Zamknij
się kurwa! – wrzasnąłem na tyle ile pozwalały mi siły w płucach. Nie mogłem
podarować jej tego, że zeszła na tor moich rodziców. Takich rzeczy się, kurwa
nie robi! –Nie masz prawa mówić o moich rodzicach – warknąłem.
-Czemu?
– zaśmiała się z kpiną. –Tak cie to wkurza? – uniosła rozbawiona brwi. –Twój
ojciec pewnie był nieźle pierdolnięty, a matka…!
-Kurwa,
Lauren! – wrzasnął Max. –Ogarnij niewyparzoną jadaczkę, jego starzy nie żyją, a
ty przekroczyłaś pierdoloną granicę! – mogłem mu wczoraj wspomnieć o tym
fakcie, kiedy pytał gdzie nauczyłem się tak świetnie walczyć, ale nie sądziłem,
że Cooperman stanie w mojej obronie i tym samym wystąpi przeciwko swojej
pojebanej kuzynce.
-Mam
to w dupie, Max! Po jaką kurwę go tu sprowadziłeś, źle ci się żyje ze mną!?
-Nie
mamy kasy, idiotko! Harrego poznałem wcześniej kiedy był tu na wakacjach ze
swoją dziewczyną. Rey podwalał się do Anny to go zlał, a teraz kiedy ona z nim
zerwała, chce walczyć dla mnie! Pojmij to kretynko i ogarnij dupę, bo nie
jesteś księżniczką! – jego głos był przepełniony złością, a wręcz mógłbym
powiedzieć, że wkurwieniem.
-Chuj
mnie obchodzi, mogłeś wziąć kogoś innego. Ten Posraniec – wskazała na
mnie palcem i zacisnęła szczękę robiąc dramatyczną pauzę w swojej wypowiedzi.
–Prawie zabił człowieka, jakbyś się tłumaczył w sądzie?!
-Mój
brat jest na prawie, Blondyneczko wyciągał mnie już z niejednego gówna.
-Ty
się nie odzywaj! – złapała za szklankę, którą cisnęła w moją stronę, ale na
całe szczęście zdążyłem zrobić unik, a naczynie roztrzaskało się na ścianie za
mną. – Wypierdol go stąd, albo odchodzę! – tupnęła nogą niczym rozkapryszona
księżniczka, a ja parsknąłem śmiechem.
-Lauren,
dorośnij – pokiwał Cooperman z politowaniem głową na boki.
-Wybierz!
-Harry!
Wybieram Harrego, a wiesz czemu!? Bo nie zachowuje się jak psychopata, który
kilka dni temu uciekł od świrów! Został ci jeszcze tydzień leczenia! –odsunął
krzesło z impetem, a potem wyszedł trzaskając drzwiami.
Nawet
nie wiem kiedy czułem się tak dobrze mając rację w jakiejś sprawie. Byłem
pewien, że z tą dziewczyną jest coś nie tak, ale moje przypuszczenia odnośnie
jej złego stanu psychicznego były jak najbardziej prawdziwe. Heh. To tak
wspaniałe uczucie wiedzieć, że rozszyfrowałeś swojego przeciwnika i mieć
poczucie wyższości nad nim względem psychicznym – nie mówiąc już o fizycznym,
bo gdybym tylko chciał mógłbym jej obić tą śliczną i niewyparzoną buźkę, ale
nie jestem ciotą, żeby podnosić rękę na kobietę. W tej chwili liczył się tylko
fakt, że nad nią góruję i mam przewagę.
-Co
cię kurwa bawi, Posrańcu!?
-Ty, Blondyneczko
i twoja zryta bania, z którą powinnaś siedzieć w psychiatryku! –nie śmiałem się
z niej, bo nie jara mnie fakt, że ma nie po kolei z główką – zawsze przecież
mogła przyjść i udusić mnie w nocy poduszką. –Powinnaś się leczyć!
-Gdybyś
przeszedł przez to co ja, mówiłbyś inaczej! Byłeś przez dwa lata gwałcony!?
Chciałeś się zabić!? Cierpiałeś tak prawdziwie!? – TAK, cierpiałem… Cierpię
nadal.
-Nie –
burknąłem pod nosem. –Nie chciałem być chujem, dlatego przepraszam Lauren.
-Pierdol
się, tyle ci powiem – wyszła z domu trzaskając drzwiami i zostawiając mnie z
Taylor w absolutnej ciszy. To takie przyjemne uczucie, kiedy nikt nie drze japy
na całą okolicę, a ty możesz rozkoszować się przyjemnym spokojem.
-Dlaczego
jej nie powiedziałeś o swojej dziewczynie? – zapytała cichutko Benson.
-Bo
nie potrzebuję litości, jestem dużym chłopcem i życie nieraz mnie wyruchało,
ale litości nie zniosę. Zresztą nawet jej nie lubię, a co tu dopiero mówić o
zaufaniu jakiejś kretynce – wzruszyłem ramionami i dokończyłem pić herbatę.
-Podobasz
jej się, gdyby tak nie było inaczej by zareagowała.
-Lauren
to idiotka, nawet gdybym był babą to bym jej nie zrozumiał. Ona jest chora na
głowę i wcale nie chodzi mi o to, że była na leczeniu. Jest… Dziwnie jebnięta,
bo myśli, że pozjadała wszystkie rozumy, a ludzie ją kochają. Chodź skoczymy po
twoje rzeczy – podniosłem się, a brunetka uczyniła to samo.
Wyszliśmy
na podjazd i doznałem kolejny raz szoku. Moje ciało ogarnęła wściekłość, którą
musiałem jakoś wyładować, dlatego zacisnąłem dłoń w pięść i przyłożyłem w mur
domu. Kończyna zaczęła mi pulsować, ale zignorowałem ból, który przeszywał
powoli całego mnie. Jasna cholera!
-Kurwa
mać! – wrzasnąłem z frustracji, a brunetka natychmiast złapała za mój nadgarstek.
–Zostaw, Tay- powiedziałem na odczepne, ale nawet mój wredny ton jej nie
odstraszył.
-Co
się znowu stało?
-Suka
zabrała auto – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. –Ale wiesz co? Nie dam jej tej
satysfakcji, chodź idziemy do bankomatu, muszę wypłacić kasę i kupić zajebisty
wóz – złapałem za jej nadgarstek i prowadziłem w stronę centrum.
Szliśmy
może jakąś godzinę, a może i półtora, ale wreszcie doszliśmy do cholernego
bankomatu, z którego wypłaciłem kilkanaście tysięcy, które zostały mi w spadku
po rodzicach oraz które zarobiłem w walkach. Było tego trochę dużo, dlatego
kupiłem sportową torbę, do której zapakowałem gotówkę.
-Gdzie
tutaj można kupić samochód, Tay? – brunetka przyglądała mi się podziwem.
-Skąd
masz tyle kasy? – pokiwała głową zdumiona, nadal nie wierząc w to co widzi.
-Dostałem
od rodziców, którzy byli jednymi z najlepszych prawników w Londynie i chyba
nawet na świecie – wzruszyłem ramionami.
Moi
starzy byli naprawdę znakomici w swoim zawodzie i mimo nadmiaru obowiązków oraz
zleceń w różnych regionach światach, poświęcali mi i mojemu bratu multum czasu.
Jeździliśmy razem na wspaniałe wakacje i wcale się nie będę przechwalał jeśli
powiem, że odwiedziłem prawie każdy kraj w Europie, Japonię, Tokio, Indie,
Sydney, Brazylię, Nowy York, Los Angeles, San Francisco, Chicago, Nowy Orlean
oraz Rio de Janeiro. Byliśmy naprawdę szczęśliwą rodziną, a razem z Liamem –
zgranym rodzeństwem. Zawsze się wspieraliśmy oraz pomagaliśmy – kiedy ktoś
chciał nam wpierdolić my sobie pomagaliśmy, a z czasem pojawił się Zayn, który
też był dla mnie jak drugi brat.
Kurwa,
zachowuję się jak emocjonalna baba i znowu mam ochotę płakać, ale nie mogę
znowu pozwolić sobie na taką słabość. Obiecałem sobie, że na pogrzebie Anny
ostatni raz dałem upust łzą – nigdy więcej się to nie powtórzy. Jestem silny, nie potrzebuję litość, ani
wsparcia ze strony płci przeciwnej. Małymi kroczkami wyzbędę się uczuć i już
nic nigdy mnie nie zrani. Nie mam ochoty być więcej łatwym celem oraz uczuciową
ciotą, bo wtedy bardzo prostym sposobem można mnie skrzywdzić, a ja mam dość
cholernego cierpienia.
-Zdaje
mi się, że tuż za rogiem jest salon samochodowy.
-Zaprowadź
mnie – dziewczyna pokiwała głową na zgodę, a później niepewnie ujęła mój
nadgarstek i leciutko pociągnęła w odpowiednim kierunku. Po chwili staliśmy
przed wejściem to dość sporego budynku, w którym dzięki dużym szklanym oknom
można było podziwiać prawdziwe samochody
marek: Audi, BMW, Lexus, Porsche, Lamborghini czy chociażby Jaguary. Już po
przekroczeniu progu salonu niczym zachowywałem się jak dziecko w sklepie z
zabawkami – biegałem od jednego auta do drugiego, macałem i oglądałem z każdej
strony. Szukałem wozu w moim stylu – eleganckiego, ale również i szybkiego.
Chciałem każdy, ale kiedy dostrzegłem stojącego niemalże na środku Gumperta Apollo
– zapragnąłem go. Niczym zdecydowany konsument pobiegłem do długiego kontuaru,
za którym stała wysoka blondynka oraz jakiś blondas.
-W czym
mogę panu pomóc? – uśmiechnęła się dziewczyna, po czym założyła pasmo włosów za
prawe ucho.
-Chcę kupić
Gumperta Apollo – wzruszyłem ramionami. –Przygotuj umowę, podpiszę i zapłacę.
-Niezły
żart, kolego, ale to nie jest jakiś przytułek dla bezdomnych – powiedział z
kpiną ten cieć.
To, że
wyglądałem na nieco zmęczonego oraz sam fakt, iż dziś nie wziąłem jeszcze
prysznica i miałem na sobie wczorajsze ubrania, które śmierdziały potem, a moje
włosy przypominały dziki busz, wcale nie upoważniało go do nazywania mnie
bezdomnym. Jestem Harry Davids, drugi ze spadkobierców oraz współwłaściciel
jednej z największych firm prawniczych na całym pieprzonym świecie, a ten chuj
wyskakuje mi tutaj z określeniem: bezdomny!
Wkurwiony
do granic możliwości rzuciłem na ladę torbę i odpiąłem zamek. Przeliczyłem
odpowiednią sumę, którą miałem w planach zapłacić za samochód oraz przyłożyłem
do powierzchni mahoniowego blatu.
-Przygotuj
umowę, skarbie – uśmiechnąłem się triumfalnie do tego posrańca, a ta przemiła
blondyneczka podała mi po chwili wydrukowany plik kartek. Zlustrowałem
wszystko, a na końcu machnąłem parafkę oraz wręczyłem jej pieniądze w zamian za
kluczyk do tego cudeńka. –Tay, wracamy! – krzyknąłem podchodząc do mojego
nowego nabytku, jednak szukając wzrokiem dziewczyny.
Benson
podeszła do mnie ze krzyżowanymi ramionami – nie była zła, powiedziałbym
raczej, że zagubiona. Rozglądała się po całym lokalu i pocierała ramiona nie
wiedząc jak powinna się zachować.
-Wsiadaj,
jedziemy po twoje rzeczy – z lekką obawą wsiadła na miejsce pasażera, a ja
poinstruowany przez tą przemiłą blondynkę wyjechałem. Następnie według zaleceń
Taylor obrałem kierunek na dom jej popierdolonego chłopaka, któremu wczoraj obiłem
ryj.
Równo
po dziesięciu minutach jazdy zatrzymałem ten przepiękny samochód. Moja
towarzyszka zaczęła coraz ciężej oddychać, a ja po dość długiej walce toczonej
z samym sobą, w końcu zdobyłem się na odwagę, żeby złapać za jej drobną dłoń i delikatnie
pogładzić ją kciukiem w celu dodania otuchy. Jej brązowe oczka wpatrywały się we
mnie, ale mimo, że na ustach miała uśmiech była przerażona. Za wszelką cenę
starała się opanować drżenie rąk, nóg… Właściwie to całego ciała, ale za
cholerę jej to nie wychodziło – bała się i było to w stu procentach uzasadnione
faktem, że ten skurwiel chciał ją zgwałcić, ale musiała wpoić sobie do głowy
fakt, że do tego nie dopuszczę i prędzej zapierdolę chuja na śmierć, niż
pozwolę by na nią spojrzał, a co gorsza dotknął.
-Tay,
wszystko będzie dobrze – posłałem jej lekki uśmiech, na który musiałem
wykorzystać tyle energii oraz przełamać się, ponieważ miałem być bezdusznym
gnojem, dla którego nic się nie liczy.
-Skąd
możesz wiedzieć, Harreh?
-Bo
jestem z tobą, Aniołku – schyliłem się,
aby spojrzeć jej w oczy i tym samym dać do zrozumienia, że przy mnie nie ma się
czego obawiać. –Nie pozwolę mu się do ciebie zbliżyć, przy mnie jesteś
bezpieczna, a ten kutas nawet nie zbliży się do ciebie na krok, rozumiesz? –pokiwała
pionowo głową, jednak bez jakichkolwiek emocji. –Ufasz mi? – sam nie wiem,
dlaczego ją o to zapytałem, ale chciałem, żeby odpowiedź brzmiała: TAK, UFAM.
-Uratowałeś
mnie, Harry chyba wiesz jaka jest odpowiedź – nawet na mnie nie spojrzała tylko
tępo wpatrywała się w budynek, przy którym staliśmy.
-Chcę
usłyszeć, Tay. Powiedz to, powiedz, że mi ufasz – mocniej ścisnąłem jej kruchą
dłoń, którą o dziwo nadal trzymałem.
-Ufam
ci – pod wpływem jej ciemnego spojrzenia moje serce przyśpieszyło swojej pracy,
ale szybko się otrząsnąłem. Nie mogę się znowu
wpakować w tą gównianą miłość, nie mogę! Prędzej rozkurwię sobie głowę, niż się
zakocham!
-W
takim razie chodź – wyszedłem z wozu, a później – kiedy Benson nadal nie
wysiadła – obeszłam tą przepiękną maszynę, po czym otworzyłem drzwi i podałem
dłoń osiemnastolatce, która z lekkim zawahaniem złapała ją oraz wysiadła.
Szybko ścisnęła za moje palce, a ja pewnym siebie krokiem szedłem w stronę
ganku. Uniosłem dłoń, którą uderzyłem kilka razy w drzwi i odczekałem. Po
chwili klamka powędrowała w dół, a Taylor schowała się za moimi plecami, kiedy
brązowy prostokąt się otworzył. W progu stała…
________________________________________
Na
początku bardzo przepraszam, że rozdział pojawia się tak późno, ale na
swoją obronę powiem, że miałam cholerny zapierdol, po za tym wciągnęła
mnie książka - co jest cudem, bo nie za bardzo lubię czytać...
Okay,
co do rozdziału miałam pewien problem, ale spięłam wczoraj wieczorem
dupę i dziś no i mamy efekty, ale czy aż tak zachwycające? Jakby to
powiedział nasz Posraniec: "Szału nie ma, chujem nie buja." Hahahaha... Nieważne...
Mamy coraz więcej #Tarry moments, a ukochane Larry schodzi na boczny plan, niestety lub stety, bo polubiłam bardzo Taylor i Hazzę razem ♥
Liczę, że wam się spodoba i pojawi się chociaż troche komentarzy, które zmotywują mnie jeszcze bardziej.
To chyba tyle... Nie! Stop! DZIĘKUJĘ, ŻE CZYTACIE TE WYPOCINY!!
Buźka, miśki ;**